poniedziałek, 7 lipca 2008

Z notatnika Chrisa: W drodze do Chartumu

Zaczęło się nieźle. Po przyjeździe na lotnisko w Kairze okazało się że przy kontroli granicznej mam zapłacić dodatkową kwotę za przekroczenie trzech miesięcy pobytu w Egipcie. Było to trochę dziwne, ponieważ owe trzy miesiące jeszcze nie minęły. Poproszono mnie do biura pograniczników i zaproponowano zapłacenie 150 funtów egipskich. Zapytałem za co, ale urzędnik nie mówił po angielsku. Chyba jednak sprawdzili coś w systemie, ponieważ po chwili bez dodatkowych opłat przepuścili mnie przez granicę. Spojrzałem raz jeszcze do paszportu i faktycznie, ostatnia pieczątka wjazdowa była z 19 kwietnia, ale cyfra 9 na tej pieczątce była dopisana ręcznie. Pewnie podejrzewali że chcę być sprytny i że sfałszowałem datę, ale jak widać egipski elektroniczny system graniczny jest jak Cyganka – zawsze prawdę ci powie.

Poszedłem do strefy odlotów i zacząłem szukać mojego lotu. Co ciekawe o wyznaczonej godzinie nie było żadnego lotu, ani do Chartumu, ani w żadnym innym kierunku, ale po chwili mój lot się znalazł. Był pół godziny później, ale napisano że jest to lot do Chartumu przez Nairobi (Kenia). No to zapowiadała się niezła podróż i niestety strasznie długa. Nie dość, że o innej godzinie i przez Nairobi to jeszcze odlot się spóźniał i to coraz bardziej. W końcu jednak coś się ruszyło, jest sygnał do przejścia do Gate’u. I tu nareszcie ktoś mówi biegle po angielsku więc zapytałem o której samolot doleci do Chartumu i czy muszę przejść do innego samolotu w Nairobi, i otrzymałem wspaniałą wiadomość – pomimo iż na tablicy odlotów jest to lot do Chartumu przez Nairobi, to w rzeczywistości jest to lot do Nairobi przez Chartum i że na miejscu będę zaledwie dwie godziny później niż planowano.

Dalej było jak zwykle, czyli na pokładzie niezłe kenijskie jedzenie i kenijskie piwo TUSKER (4,2 Vol – nieźle!), do tego napisy w tamtejszym języku i sporo Kenijczyków na pokładzie. Obok mnie siedziała kobieta, której włosy zaplecione były w niezwykłe warkoczyki w kształcie długich „dżdżownic” splecionych ze sobą. Nie wiem jak robi się taką fryzurę, ale było to dzieło sztuki.

W Chartumie wszystko zaczęło się jak zawsze: oczekiwany kierowca nie pojawił się po mnie na lotnisku, taksówkarz chciał zedrzeć ze mnie tyle pieniędzy ile się da (na szczęście znałem tutejsze stawki), a w hotelu na powitanie powiedziano mi że moja firma nie płaci za pokój i że jest to w mojej gestii – nie byłoby to problemem gdyby w Sudanie działały płatności elektroniczne, ale tutaj karty płatnicze można wyrzucić do kosza, a bankomaty jeszcze nie istnieją.


Postój taksówek

0 komentarze: