Mam wrażenie, że w Algierze niemal wszyscy mają obsesję „względów bezpieczeństwa”. Rozumiem, że w Algierii nie jest najbezpieczniej i terroryści szukają wszelkich sposobów na to, aby wywołać zamęt i przejąć władzę, ale czasami w ten sposób tłumaczy się nawet błahostki.

Wczoraj miałem chwilę na spacer po mieście i zrobienie kilku zdjęć. Zacząłem od Meczetu Keczua (na zdjęciu obok). Świątynia ta została wybudowana jako meczet, ale po przejęciu władzy przez Francuzów przemianowano ją na kościół, a po odzyskaniu niepodległości przez Algierię powróciła do roli meczetu. Robiąc zdjęcia miałem dziwne wrażenie, że jestem jedynym turystą, który przebywa w centrum Algieru, ponieważ wszyscy przyglądali mi się jakbym był z zupełnie innej planety, a poza mną nikt inny nie zwiedzał tej części miasta. Po chwili zaczepił mnie pewien człowiek pytając, czy mam pozwolenie na fotografowanie. Zbyłem go milczeniem, ale przed fotografowaniem Wielkiego Meczetu, dla świętego spokoju uzyskałem zgodę stojących tam policjantów.

Zachęcony pierwszą zgodą przedstawicieli władzy poszedłem zwiedzać dalej. Tym razem przystań rybacką, i znajdującą się za nią latarnię morską. I tu kolejna niespodzianka. Stojący nieopodal policjant (w Algierze policjanci stoją niemal wszędzie) natychmiast podszedł do mnie i poprosił o pokazanie zrobionych zdjęć. Okazało się, że mogę zachować wszystkie poza zdjęciami latarni morskiej, która jest obiektem strategicznym. Musiałem, więc w jego obecności wykasować zdjęcia latarni. Nie wiem, jaki jest pożytek z zakazu fotografowania obiektów, które można doskonale obejrzeć z satelity, ale nie takie dziwactwa ludzie potrafią wymyślać.
Przed wizytą w kolejnym meczecie zapytałem odźwiernego, czy mogę wejść. Kiedy ten przytaknął zdjąłem buty i wszedłem do środka. Większość znajdujących się tu mężczyzn spała, ale ci, którzy nie spali najwyraźniej nie byli szczęśliwi widząc mnie w tym miejscu. Nie zabawiłem tam długo i dla świętego spokoju wyszedłem.
Kolejna przygoda przytrafiła mi się dziś o poranku. Hotel, w którym mieszkam znajduje się nie dalej niż 100 metrów od morza, a że morze szumi wspaniale, więc chciałem się wybrać na spacer po plaży. Ale niestety – z hotelu nie da się przejść na plażę. W recepcji dowiedziałem się, że wyjścia są zamknięte, a na plażę lepiej nie chodzić, nawet długą i okrężną drogą, ze względów bezpieczeństwa. No z tym to już przesadzili – plaża jest zaraz za oknami hotelu, widać ją jak na dłoni i z tego, co widzę to nie biegają po niej terroryści, ale czasami spacerują zwykli ludzie. Widocznie, jak komuś nie chce się czegoś zrobić to zawsze może się wytłumaczyć, że musi tak być ze względów bezpieczeństwa.