poniedziałek, 29 września 2008

Kończy się Ramadan

Wtorek 30 września to ostatni dzień Ramadanu. W większości muzułmańskich krajów jest to miesiąc postu i modlitwy, ale na przykład w Maroku został on nazwany miesiącem walki i przemocy, co znakomicie ilustruje załączony obrazek. Wszystko zależy więc od tego, w którym kraju się znajdujemy.



Ramadan według jednej z marokańskich gazet

Dla przykładu w Egipcie w czasie Ramadanu niewiele się zmieniło. Ludzie zachowywali się tak samo jak przed Ramadanem, a nawet widać było większą troskę o biednych ludzi, którym zamożniejsi rozdawali jedzenie. Zmieniły się jedynie godziny, w których korkowały się ulice i na czas wieczornego śniadania zamykana była większość sklepów. Generalnie jednak zmiany te nie były uciążliwe, a piwo i wieprzowina były cały czas dostępne.

Jak donoszą nasi przyjaciele z Arabii Saudyjskiej, tam Ramadan odczuwało się bardziej. Od świtu do zmierzchu sklepy były pozamykane, a firmowe kantyny zostały praktycznie zamknięte na cały miesiąc - któż mógłby myśleć o jedzeniu w ciągu dnia. Nie było ważne, że w wielu firmach większość pracowników to ludzie spoza Arabii i praktycznie nie-muzułmanie, ale zasada jest zasadą i już.

W Maroku w ciągu dnia prawie wszystkie restauracje są zamknięte. Pierwszego dnia w Casablance wydawało się nam, że prędzej wyzioniemy ducha z głodu i zmęczenia nim znajdziemy restaurację czynną przed zmierzchem. Na szczęście w Rabacie pewien taksówkarz zawiózł nas do jednej z nielicznych restauracji, w których udało nam się zdobyć popołudniowy obiad. Za to tuż obok, godzinę przed wieczornym posiłkiem, byliśmy świadkami prawdziwej Ramadanowej sceny walki. Dwóch zapaleńców kłóciło się tak zapalczywie, że w końcu doszło do rękoczynów. Obaj zostali rozdzieleni przez znajomych, ale kłótnia trwała nadal. W końcu jeden z nich postanowił odejść, ale drugi nie był jeszcze usatysfakcjonowany, więc wyrwał się ludziom, którzy go przytrzymywali i wziąwszy do ręki kamień wielkości połowy arbuza zaczął gonić tego pierwszego. Pierwszy kamień chybił, więc znalazł się drugi, większy, i z tym kamieniem w ręku gonitwa przeniosła się na środek ruchliwej ulicy Rabatu. Nie wiemy jak to się zakończyło, ale mamy nadzieję, że obaj jeszcze żyją.
Można jedynie dodać, że „co kraj to obyczaj…”

sobota, 27 września 2008

Czy to wciąż Afryka?

„Podróże to diabelski wynalazek człowieka, który pod względem nieprzyjemności, zmęczenia, niebezpieczeństw, straty czasu i szarpaniny nerwowej da się porównać tylko z pobytem na wojnie.”
Henri Milton Montherland

Niestety nasz pobyt w Maroku nie był aż tak wyczerpujący :(
Co więcej cały czas zastanawialiśmy się, gdzie my właściwie jesteśmy. Na ulicach piękne kamienice, pełna cywilizacja, nawet europejskie pieczywo i przepyszne świeże bułki, za którymi tak tęskniłam (w przeciwieństwie do słodkiego chleba tostowego, który mamy na co dzień). A na ulicach wszyscy mówią po francusku. Jak zaczynałam coś mówić po arabsku (proste słowa typu „dziękuję”, „do widzenia”) to moi rozmówcy patrzyli na mnie jak na kosmitę. Czy mówienie po arabsku, jest nie na miejscu? Czy francuski jest traktowany jak lepszy język? Dzieci zaczynają się uczyć francuskiego w szkole od trzeciej klasy i mam wrażenie, że na ulicach większość mieszkańców posługiwała się właśnie tym językiem. Tylko, gdzie ta marokańska Afryka, którą tak bardzo chcieliśmy zobaczyć?

No dobrze, dobrze ... Było też trochę egzotyki. W Rabacie medina pełna kupców dobra wszelkiego, w szczególności „kapciuszków” – wsuwanych butów z czubkami, marokańskich naleśników wyglądających jak gąbka, które wchłaniają całą polewę oraz smakowicie pachnących ryb smażonych bezpośrednio na ulicy. Ale największe wrażenie zrobiła na nas otoczona starymi murami Kasba z bardzo wąskimi biało-niebieskimi uliczkami. No i oczywiście drzwi – wszelkiego rodzaju i koloru, które są tematem wielu kartek pocztowych i plakatów. Mały turysta Wojtek upodobał sobie marokańskie ciastka w kształcie korony, które zajadał codziennie przed wyjściem nad ocean, który dla niego był największą atrakcją.



Nasz mały turysta nie był zbyt zainteresowany czekaniem, aż zrobię zdjęcia w wąskich uliczkach Kasby dlatego wpadłam na przewrotny sposób: dałam mu telefon, aby i on mógł uwiecznić to co dla niego ciekawe. Okazało się, że stworzyłam potwora! Tyle interesujących tematów do zdjęć było wokół – nie miał już czasu na jedzenie swoich ulubionych koron, kiedy zobaczył małe kotki, które koniecznie musiał sfotografować!

środa, 24 września 2008

Ramadanowe wyjątki

W czasie Ramadanu nie powinno się jeść i pić od świtu do zmierzchu. Nie powinno się też palić papierosów, a nawet okazywać zbyt wylewnie swoich uczuć do członków rodziny lub osób drogich sercu. Za to należy, kiedy tylko to możliwe, skupić się na modlitwie i czytaniu Koranu.

Są to zasady przestrzegane przez większość muzułmańskiego społeczeństwa, ale są jednak ludzie słabej wiary lub nieposiadający wystarczająco silnej woli. Zasady muzułmańskie pozwalają jednak na pewne wyjątki. Jedna ze starych zasad pochodzi z czasów podróży na wielbłądach i zakłada, że postu nie stosuje się, jeśli w ciągu danego dnia pokonuje się dystans większy niż 80 km. W dzisiejszych czasach przejechanie 80 km zajmuje czasami zaledwie godzinę, ale dla niektórych jest to już wystarczający powód do posilenia się w ciągu dnia. Palacze też stosują wszelkie możliwe metody, aby ukradkiem zaciągnąć się choćby kilka razy.

Ramadanowy post można też odpracować. Jeśli, z jakiś względów, ktoś musiał zjeść w ciągu dnia (np. jeśli był chory i musiał się wzmocnić) to nawet po zakończeniu Ramadanu może wybrać dowolne dni, w których będzie przestrzegał postu.


Ramadanowa przekąska - po całym dniu postu muzułmanie zaczynają jedzenie od daktyli

wtorek, 23 września 2008

Litwo, ojczyzno moja ..., czyli tęsknota za Kairem

Nigdy bym nie przypuszczała, że po zaledwie 5 miesiącach pobytu w Kairze zaraz po jego opuszczeniu już zacznę za nim tęsknić . A wszystko zaczęło się tak ...

Zabraliśmy się wraz z Chrisem do Maroka. Maroko, hmmm ... wymarzone miejsce na wakacje. Przyjechaliśmy do Casablanki i od razu powitał nas chłód i deszcz. Czułam się, jakby deszcz tylko czekał aż wyjedziemy z Egiptu, aby nas dopaść. W końcu nie widzieliśmy go od maja, a i wówczas trudno było to nazwać deszczem – trochę kropiło przez 15 minut, a pranie nie zdążyło nawet złapać wilgoci. Mały podróżnik Wojtek nie wiedział, jak sobie poradzić z deszczem. Zaczął narzekać: „Pada mi na głowę ... i nawet na uszy. Jak ja nie lubię deszczu!” Deszcz zastał nas w medinie, w której jest mnóstwo kramów z pamiątkami, więc poczuliśmy się jak na wakacjach nad polskim morzem.

Po długiej podróży byliśmy trochę głodni, więc wybraliśmy się na poszukiwanie restauracji. Niestety jest Ramadan, więc wszystkie restauracje były zamknięte! Rozumiem, że jest to święty miesiąc, ale czy w Maroku nie ma nie muzułmanów. Ramadan w Kairze nie oznacza, że obcokrajowcy lub Koptowie chodzą głodni. Restauracje są czynne (nawet na Khan al Khalili, pod najważniejszym w Egipcie meczetem Husejna), tylko je się wewnątrz, a nie w ogródkach na zewnątrz, nie mówiąc o doskonale fukcjonujących dostawach do domów. W Casablance mijaliśmy mnóstwo restauracji i kawiarni z wystawionymi na zewnątrz stolikami, tyle tylko że z jedzeniem i piciem trzeba było zaczekać do zachodu słońca. Mały podróżnik Wojtek był już u kresu sił. Znaleźliśmy przepiękną tradycyjną marokańską restaurację, ale i tu musiliśmy czekać jeszcze godzinę do pierwszego posiłku. Nie było wyboru – ruszyliśmy na dalsze poszukiwania. Znowu mijaliśmy restauracje tym razem z zastawionymi iftarowym jedzeniem stołami, ale o zjedzeniu przed zachodem słońca nie było mowy. Wreszcie udało się – w jednej z hotelowych restauracji minęliśmy salę przygotowaną na Ramadanowe śniadanie i zostaliśmy zaprowadzeni do sali, w której inni zgłodniali turyści już oddawali się rozkoszom jedzenia. Byliśmy uratowani!

Na otarcie łez w hotelu dostaliśmy pokój na 14 piętrze z widokiem na medinę i górujący nad nią przecudny meczet króla Hassana II. Już zacierałam ręce na myśl, jakie piękne będziemy mieli zdjęcia z wakacji. Tyle tylko, że okna były zabezpieczone przed otwarciem ich szerzej niż 10 cm, a szyby były brudne. Na szczęście w medinie Wojtek upatrzył sobie małą kłódkę z kluczykiem, którą udało się otworzyć zabezpieczenia.


Widok z okna

Typowe marokańskie miasta takie, jak Marakesz czy Fez zapewne są przepiękne. My jednak w Maroku będziemy zaledwie przez kilka dni i dlatego zatrzymaliśmy się tylko w Casablance i Rabacie. Oczekiwaliśmy tutaj większej egzotyki, a znaleźliśmy miasta bardziej europejskie niż afrykańskie.

sobota, 20 września 2008

Pozdrowienia dla tych, co zmarzli na Długim :)

Bardzo żałujemy, że tym razem nie mogliśmy przyjechać. Pozdrawiamy gorąco wszystkich, którzy dogrzewali się farelkami oraz mocniejszymi trunkami. U nas było tak ciepło, jak na załączonym zdjęciu. Żałujemy tylko, że nie ma grzybów ...

PS. Bardzo dziękujemy za MMS-a. Czekamy na zdjęcia.

piątek, 19 września 2008

50% discount

Któż z nas nie lubi kupować okazyjnie? Któż nie czeka na promocje i wyprzedaże? Ile powinny wynosić rabaty: 20, 30, czy może 50 proc.? Taka właśnie promocja 50 proc. na wszystkie towary była w sklepie z pamiątkami koło piramid. 50 procent ceny to prawie za darmo. Nic tylko kupować szkatułki, perfumy i piramidy. Co później zrobić z figurkami i stosem papirusów? - to już jest inne pytanie. Ale za taką cenę to grzech nie kupić! Tylko za jaką cenę?

Jak wielkie było nasze zdziwienie, kiedy przyjrzeliśmy się bliżej cenom sprzedawanych pamiątek. Przykładowo cena alabastrowego kubka po takiej przecenie wynosiła 100 funtów egipskich (200 funtów przed przeceną), podczas kiedy trzy dni temu kupiłam w Maadi identyczny za 20 funtów! Biedni turyści ...


Sklep z wyrobami z alabastru

środa, 17 września 2008

Ramadan gift

Wraz z przyjazdem Chriso-rodziców po raz kolejny zwiedzamy największe atrakcje Kairu. Oczywiście piramidy znalazły się na pierwszym miejscu. I jak to zwykle turyści na każdym kroku spotykamy żądnych naszych pieniędzy sprzedawców dobra wszelkiego oraz wszelkiej maści pomocników, którzy za drobną opłatą mogą np. ponieść nasze bilety uprawniające do wejścia na płaskowyż Gizy. Tak, tak – to wcale nie przesada - kiedy spokojnie szliśmy w kierunku Sfinksa zbliżył się do nas bardzo pomocny mężczyzna, wziął nasze bilety tłumacząc, że on tutaj pracuje (myśleliśmy, że chciał sprawdzić, czy mamy bilety) i spokojnie je niósł, tak jakbyśmy my nie mogli ich ponieść (w końcu są z papieru, a nie z granitu więc dalibyśmy radę). Wyjaśnił nam, że z tymi biletami możemy spacerować wokół piramid, ale aby zobaczyć Statek Słoneczny potrzebujemy kupić następne. I za tę właśnie pomoc chciał otrzmać baksheesh, czyli drobną opłatę. No cóż, tym razem jego pomoc nie została doceniona ...


Statek Słoneczny (Królewski) - storożytny statek znaleziony w komorze koło piramidy; nazywany tak, gdyż przypomina znane z malowideł grobowych łodzie, którymi bóg-słońce odbywał swą codzienną podróż po niebie.

Ale to dopiero początek ... Spotykaliśmy różnego rodzaju przewodników, którzy znowu za drobą opłatą chcieli nam pokazywać najlepsze miejsca do robienia zdjęć. Aż strach pomyśleć, jakie ciężkie powinny być na kieszenie, abyśmy z każdym z nich chcieli się podzielić.

Ale jakież było nasze zdziwienie, kiedy zza rogu wyskoczył sprzedawca i po krótkim zagajeniu zaczął oferować rodzicom „Ramadan gift” (Ramadanowy prezent). Ramadan jest tutaj miesiącem szczególnym, kiedy ludzie obdarowują się prezentami oraz dzielą się z bliźnimi. Przy moich interwencjach, że dziękujemy za prezenty usłyszałam: „To nie dla Ciebie, więc daj spokój”. Rodzice przymierzyli arabskie chusty, zrobili sobie zdjęcia z uśmiechniętym sprzedawcą, który następnie poprosił o ... drobny prezent z pieniędzy dla siebie. Oczywiście najlepiej, aby drobny prezent był w dolarach lub euro! Jak usłyszałam wysokość tego „drobnego prezentu” to włosy stanęły mi dęba. Oczywiście były negocjacje, a ja tym razem byłam nieugięta. Sprzedawca nie był zadowolony, z kwoty którą otrzymał, ale przecież był to Ramadanowy prezent.

Niebawem będziemy z powrotem

Przepraszamy naszych stałych czytelników za chwilę milczenia - pamiętamy o Was i mamy kilka historii do opowiedzenia. Mamy jednak gości z Polski i jesteśmy trochę zabiegani. Obiecujemy jak najszybciej nadrobić zaległości. Jak się uda, to może już dziś ...

czwartek, 11 września 2008

Z notatnika Chrisa: Sudański iftar

Tym razem wyjazd do Sudanu był bardzo krótki i wypełniony pracą. Na szczęście był czas na chwilę relaksu przy muzułmańskim wieczornym śniadaniu, jakim jest Iftar. Pół godziny przed zachodem słońca pojechaliśmy do jednej z restauracji w Chartumie, jaką jest Assaha. Jest to teoretycznie libańska restauracja, ale urządzona w klasycznym sudańskim stylu. Są łuki, krużganki, drewniane drzwi, ściany w kolorze piaskowym i do tego ogromne wiatraki tłoczące powietrze po całej restauracji.


Zasiedliśmy przy stole, a z każdą minutą przybywało kolejnych gości. W czasie Ramadanu przed zachodem słońca restauracja wypełnia się po brzegi – głodnych nie brakuje, ponieważ po całym dniu postu niektórzy nie mogą się już doczekać momentu, w którym muezin zacznie swoim śpiewem wyznaczać czas na posiłek.

(Kliknij na obraz obok, aby sprawdzić godziny wschodów i zachodów słońca, czyli początek i koniec codziennego postu w Ramadanie. Druga kolumna od prawej to kolejne dni Ramadanu. Druga kolumna od lewej to godziny zachodów, a trzecia - wschodów słońca w Chartumie).

Znajomy muzułmanin, który w naszej firmie jest głównym łasuchem, resztką sił doczekał tego momentu. Spoglądał cały czas łapczywie na jedzenie, nawet włożył już łyżkę do talerza z zupą, aby nie tracić potem czasu. Przekazane nam ramadanowe menu określało dokładnie moment zachodu słońca w Chartumie – była to punktualnie godzina siódma wieczorem.

No i wreszcie … doczekaliśmy tego momentu. Zaczęliśmy od daktyli – wypada zjeść choćby jednego zanim w ruch pójdą łyżki, noże i widelce. Po daktylach przyszedł czas na zupę, a zaraz po zupie spałaszowane zostały przystawki. To pozwoliło na zaspokojenie pierwszego głodu i wówczas palacze sięgnęli po fajki wodne, a niepalący dokończyli daktyle. Po chwili doniesiono dania główne: pieczonego kurczaka z gotowanymi warzywami oraz wołowinę z orzechami podaną na ryżu. Trzeba przyznać, że wszystko to smakowało wyśmienicie. Wspaniały smak w połączeniu z niemałą ilością jedzenia spowodował, że niemal wszyscy zaczęli już być syci, ale to jeszcze nie był koniec naszych zmagań z jedzeniem. Przyszła pora na deser, a jego pierwszym wcieleniem były arbuzy. Następnie były bardzo słodkie, ale i przepyszne ciastka w kształcie trójkątów, do złudzenia przypominające swoją strukturą znane nam ciasto francuskie. Owe ciastka zdołali pochłonąć tylko najbardziej wytrwali, ale nawet nasz łasuch Mustafa zdołał zjeść tylko jedno (wielkość takiego ciastka jest porównywalna ze średniej wielkości rogalem). Po tym kelnerzy donieśli jeszcze jedną porcję arbuza, ale wszyscy byliśmy w stanie tylko na niego popatrzeć. Na koniec każdy z nas wlał jeszcze w siebie szklaneczkę herbaty lub kawy i w ten oto sposób pojemność naszych żołądków została wypełniona po brzegi.

Kolacja (zwana w czasie Ramadanu śniadaniem) zakończyła się pełnym sukcesem, po całym dniu postu i wytężonej pracy udało się trochę zregenerować siły, nasycić głód i … wrócić do biura.

środa, 10 września 2008

Nowi przyjaciele

Jakiś czas temu wróciliśmy późno do domu i zobaczyliśmy przerażenie w oczach opiekunki Wojtka, która od razu zaprowadziła nas do jego pokoju. Wskazała na oko, na którym siedziała ... jaszczurka.



- Ale fajnie! – cieszyliśy się jak dzieci, a opiekunka z przerażeniem patrzyła na nas jak na zwariowaną rodzinę.
Nasza radość trwała przez dobre 5 minut do czasu, aż jaszczurka otworzyła oczy i okazało się, że siedzi wewnątrz, a nie jak myśleliśmy po zewnętrznej stronie okna. Wówczas cała ta sytuacja okazała się mniej zabawna - musieliśmy ją złapać durszlakiem (choć trzeba przyznać, że była szybka!) i bezpiecznie przenieść do ogrodu ... sąsiadów (po drugiej stronie ulicy).

Kilka dni temu, chwilę po północy patrzę na podłogę, a tam ... kolejna jaszczurka, tyle że dużo mniejsza. Z przerażeniem spojrzała na mnie i schowała się we framudze. Następnej nocy, czekałam czy się pojawi. I owszem, ale tym razem dłużej popatrzyłyśmy sobie w oczy – myślę, że jeszcze trochę i mogłybyśmy się zaprzyjaźnić :) Kolejnego dnia chciałam pokazać ją Chrisowi, który wrócił z delegacji, ale tym razem nas zignorowała. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy spotkaliśmy ją ... tym razem w łazience. I znowu akcja uwalniania zbłąkanej duszyczki ...

Mam wrażenie, że w czasie kiedy w domu są jaszczurki przestają po nim chodzić mrówki. Ostatnio znowu ich nie widuję. Czyżby kolejna wizyta ...?

Jeżeli wiecie coś więcej o gatunku, który nas odwiedza – proszę o informacje. Chciałabym wiedzieć coś więcej o naszych przyjaciołach.

niedziela, 7 września 2008

Świat na głowie, czyli Ramadanowa wyliczanka

1. Czy potraficie sobie wyobrazić, że przez miesiąc pracujecie codziennie o 2 godziny krócej??? To tak jakby ktoś dał Wam ekstra 40 godzin wolnego – równowartość 5 dni roboczych!!! Tak właśnie wygląda praca w Ramadanie. Nie dość tego! Po całonocnym świętowaniu i jedzeniu o świcie macie prawo być zmęczeni i pracować na zwolnionych obrotach. Praca nie zając ...

2. Zakupy – to dopiero przygoda! Nigdy nie wiem, o której otwierają sklepy. Nigdzie nie ma wypisanych godzin otwarcia, ale jedno jest pewne: od 17 do 20 wieczorem lepiej się na zakupy nie wybierać. A najbezpieczniej jest rozpocząć je po 20 i hulaj dusza, nawet do późnej nocy!

3. Pediatrzy – i tu kolejna niespodzianka. Nie dość, że na codzień rozpoczynają pracę po 19, to w czasie Ramadanu nie wybieraj się do nich przed 20.30, a najlepiej przyjdź po 22. Spodziewaj się także sporej grupy dzieci oczekujących na wizytę, które przyszły przed Tobą. Niestety rano nasze dzieci muszą wstać do szkoły. W czasie Ramadanu egipskie szkoły są zamknięte, a międzynarodowe szkoły – no cóż ...

Poza tym, to piękne święto, podczas którego ludzie spędzają więcej czasu z rodziną, więcej modlą się i świętują oraz dzielą się jedzeniem z biednymi – przy wielu domach i ulicach stoją stoły, przy których biedni i osoby, które zmierzch zastał przed powrotem do domu mogą po całodziennym poście zjeść iftar – wieczorne śniadanie.

Ramadan karim!
Szczęśliwego Ramadanu!

piątek, 5 września 2008

Strachy na Lachy

Rozmowa miłośników Scooby Doo*:
Wojtek (lat 4): Czasami boję się w nocy ...
Sean (lat 5): Wołasz mamę?
Wojtek: Nie, jakoś to wytrzymuję!

* jak dla mnie Scooby Doo, to rodzaj horrorów dla dzieci. Wojtek go uwielbia, co nie przeszkadza, aby chował się za nas jak go ogląda.

czwartek, 4 września 2008

Koniec wakacji

No i stało się! Pierwszy tydzień szkoły mamy już za sobą. System brytyjski znacznie różni się od polskiego - tutaj dzieci szybciej uczą się czytać i pisać oraz jest większa dyscyplina. Dzieci chodzą w mundurkach, co wygląda przezabawnie zwłaszcza, gdy na koniec dnia prawie wszyscy chłopcy mają koszule na spodniach, a nie wewnątrz, jak miało to miejsce rano. Mundurki wiadomo są takie same, dlatego na wszystkich ubraniach wyszyłam Wojtkowi pierwszą literę jego imienia. Nie podpisałam tylko skarpetek i po lekcji pływania wrócił oczywiście w nieswoich skarpetkach :)

Od dzieci tutaj wymaga się znacznie więcej niż od ich polskich rówieśników, np. mają ograniczony czas na jedzenie. Jeżeli jesteście rodzicami, to wiecie jaką zmorą jest półgodzinne lub dłuższe zachęcanie Waszej pociechy, aby wreszcie włożyła łyżkę do buzi. Tutaj kto nie zje w wyznaczonym czasie - jest głodny. Na szczęście Wojtek nie jest chudziakiem i przeżyje, ale gdybym była mamą jakiegoś niejadka ...

O 8.15 wszystkie dzieci ustawiają się w ogonek i nauczyciel prowadzi je do klasy, a rodzice zostają na zewnątrz. Po zajęciach dzieci wyprowadzane są ze szkoły, stają w rządku i nauczyciel pyta kolejno każde dziecko, czy widzi swoich rodziców. Dopiero wtedy dziecko może do nich podejść. Naprawdę brytyjski porządek! Czasami czuję się jak mama 6-7 latka, a nie jak mama czteroletniego chłopca, tym bardziej że za miesiąc Wojtek trzy razy w tygodniu będzie miał zadania domowe z czytania, a pod koniec roku szkolnego podobno będzie już czytał ... po angielsku, oczywiście!

wtorek, 2 września 2008

Z notatnika Chrisa: Pożegnanie z Algierią

Przyszedł w końcu czas na powrót do Kairu. Spakowałem walizkę i ruszyłem na lotnisko. Jak zwykle policjanci kontrolowali zawartość samochodu, ale trzeba przyznać że robią to sprawnie i kulturalnie więc dotarłem na lotnisko w ciągu kilkunastu minut. Po wyjściu z samochodu i dojściu na lotnisko rozpoczął się ciąg wszelkich kontroli.

Najpierw przy samym wejściu do hali odlotów była kontrola bagażu i rzut oka na paszport. Dalej po odebraniu karty pokładowej spędziłem 40 minut w kolejce do odprawy paszportowej. Widać gołym okiem, że tutejsza biurokracja osiągnęła jeden ze światowych szczytów, ponieważ każdy pasażer spędzał kilka minut przed okienkiem pogranicznika czekając na wklepanie do systemu komputerowego wszelkich danych, które nie wiadomo komu i do czego służą. W końcu dostałem upragnioną pieczątkę w paszporcie, ale tuż za kontrolą paszportową czekała mnie kolejna kontrola bagażu oraz paszportu. Już myślałem, że teraz spokojnie przejdę do strefy bezcłowej, ale to jeszcze nie był koniec. Tu na odlatujących czyha jeszcze jeden policjant wypytujący o wywożoną walutę. Trzeba zachować szczególną ostrożność, jeśli ma się w portfelu więcej niż 1200 Euro. Algierskie prawo zabrania wywozu z kraju kwoty przekraczającej magiczne 1200 Euro na osobę. Nawet firmy nie mogą swobodnie dokonywać przelewów zagranicznych. Aby móc dokonywać takich przelewów, muszą założyć w tutejszym banku państwowym konto walutowe, którego nie są właścicielami, lecz dysponentami. Właścicielem pozostaje Centralny Bank Algierii, który za każdym razem musi wyrazić zgodę na przekazanie pieniędzy za granicę. Przypomina to nieco czasy komunizmu w Polsce i skojarzenie to nie jest pozbawione podstaw, ponieważ Algieria po latach socjalizmu nie wyleczyła się do końca z tej choroby.

Wróćmy jednak na lotnisko. Standardowo dokonałem zakupów w sklepach wolnocłowych i stanąłem w kolejce do wejścia do samolotu. Tutaj dokonano rutynowej kontroli biletu i paszportu, ale ... Na końcu korytarza wiodącego do samolotu policja sprawdzała raz jeszcze bagaż, który należało otworzyć, aby pokazać zawartość. Za kontrolą bagażu jeszcze sprawdzenie zawartości kieszeni i kilka metrów dalej sprawdzenie karty pokładowej, czy aby na pewno na ten lot.

Jest to wprost nieprawdopodobne ile osób w tym kraju ma pracę dzięki takiej liczebności wszelkiego rodzaju policji.

poniedziałek, 1 września 2008

Z notatnika Chrisa: Algierska Kasba

W końcu udało mi się zorganizować małą wyprawę do Kasby. Wraz ze znajomym Algierczykiem i jeszcze jednym kolegą za Francji wybraliśmy się niemal o świcie do centrum miasta. Najpierw dotarliśmy do Kasby. Jest to dzielnica będąca plątaniną wąskich uliczek, których nie da się pokonać samochodem ani nawet rowerem, ponieważ położona jest na zboczu góry, więc każda ulica to raczej długie schody. Do dziś zachowano tu na przykład stary sposób na wywożenie śmieci. Za śmieciarki służą osły objuczone ogromnymi koszami.



Weszliśmy do Kasby. Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami i przyznaję, że to miejsce ma w sobie wiele uroku. Jakoś nie widać było ludzi czyhających na nasze portfele i kosztowności – przeciwnie, ludzie byli uprzejmi i zachowywali się zupełnie normalnie. Nie ma tu jednak przyzwyczajenia do turystów tak jak w Kairze. Przed zrobieniem pierwszego zdjęcia zostałem uprzedzony, aby nie fotografować kobiet. Wiele domów Kasby niestety się rozpada i popada w ruinę, a na ich miejsce powstają nowe, ale już nie tak piękne i niezbyt tradycyjne. Na szczęście wszystkie domy tak jak i w nowej francuskiej części Algieru, są pomalowane na biało, co sprawia, że choć częściowo to co nowe upodabnia się do starego. Kasba jest też pozostałością po czasach tureckiego panowania w Afryce północnej i stąd też pewnie wiele podobieństw do architektury rodem ze Stambułu czy Damaszku.

Po spacerze wąskimi uliczkami udaliśmy się do jednego z najważniejszych meczetów w mieście. Nie jest on ani największy, ani najpiękniejszy. Nie jest też bardzo eksponowany, ale jest ważny ze względu na ciało pewnego muzułmańskiego świętego, które spoczywa właśnie w tym meczecie. Jak zwykle zdjęliśmy buty i weszliśmy do środka. Przy samym wejściu tutejszy Imam śpiewał wersety z Koranu, czym był całkowicie pochłonięty. Kołysał się w przód i w tył, wpatrywał się w świętą księgę i wyśpiewywał werset po wersecie. W środku meczet jest niezwykle mały, jest to ośmiokątna świątynia, na której środku jest sarkofag z ciałem świętego, a wokół sarkofagu niezbyt dużo miejsca dla tych, którzy chcą się pomodlić. Co ciekawe w Algierii w wielu meczetach kobiety modlą się wspólnie z mężczyznami, ponieważ swego czasu uznano, że wydzielanie w meczecie części dla kobiet niczemu nie służy i w ten sposób wprowadzono równouprawnienie, które jest wyjątkiem w świecie islamu. Także w tym meczecie kobiety wypraszały u świętego łaski, a robiły to w dość niecodzienny sposób, chodząc wokół sarkofagu, dotykając go i wypowiadając słowa modlitwy.

Po wyjściu z meczetu była jeszcze chwila na nacieszenie oczu widokiem portu i morza, i w ten oto sposób zakończyliśmy wyprawę do okrytej mgłą tajemnicy Kasby ...