sobota, 4 października 2008

Blondynka w Egipcie

Relacje na naszym blogu piszą także nasi goście. Oto jedna z nich:

Jak wiadomo, co kraj to obyczaj. O ile w Polsce posiadanie włosów w kolorze blond, w szczególności farbowanych, nie jest niczym nadzwyczajnym, a blondynka za kierownicą nie kojarzy się najlepiej, o tyle w Egipcie sprawy mają się zupełnie inaczej. Tutaj blondynki są nielada rzadkością, dlatego też dla Egipcjan wydają się niemalże zjawiskowe. Swoją wizytę w Kairze rozpoczęłam od zwiedzania miejsc typowo turystycznych, w towarzystwie zadomowionej tu kuzynki, dlatego początkowo nie rzuciło mi się w oczy wzmożone zainteresowanie Egipcjan. Wręcz przeciwnie, wydawali mi się wyjątkowo sympatyczni i towarzyscy.


Podczas zwiedzania meczetu Al Azhar

Więcej atrakcji czekało mnie, gdy wypuściłam się w głąb Kairu samotnie. Dalej trzymając się tras turystycznych, jednak wędrując samotnie, niejednokrotnie byłam zagadywana. Każda rozmowa miała podobny przebieg. Cześć, skąd pochodzisz (tutaj Egipcjanie zawsze popisują się znajomością poszczególnych wyrazów czy zwrotów w danym języku), dalej pytają jak masz na imię i przechodzą do kluczowego pytania o posiadanie chłopaka, tudzież męża. Szybko nauczyłam się kłamać, iż nie jestem samotną panną, jednak na niewiele to się zdało. Według Egipcjan oprowadzenie blondynki po mieście, to nie tylko przyjemność, ale także powód do dumy. Dlatego też próbowali towarzyszyć mi w zwiedzaniu, bez względu na to, czy obiecałam im zamążpójście, czy też nie (bo oczywiście to także jedno z kluczowych pytań). O ile na początku wydaje się to miłe, z biegiem czasu okazuje się być wręcz męczącym.

Czasem jednak dawałam się „porwać” Egipcjaninowi, bo wiedziałam, że to jedyny sposób na odpędzenie od siebie setki innych. W szczególności zdało to egzamin podczas zwiedzania targu Khan al Khalili, gdzie każdy turysta stanowi potencjalny łup dla sprzedawców. Nie dość, że w spokoju mogłam cieszyć się urokami targu, to przesympatyczny Egipcjanin oprowadził mnie po najciekawszych zakamarkach. Niestety był on także jednym z handlarzy, dlatego wycieczkę przepłaciłam zakupem perfum. Ale nie żałuję!

Jedyny mankament Egipcjan jest taki, iż opowiadają przepiękne historie, jednak na ogół niewiele mające wspólnego z prawdą. Jednak patrząc na to przez palce, można z uśmiechem przyjąć wszystkie historie. Tak czy siak, obcowanie z Egipcjaninem i zwiedzanie w jego towarzystwie, to nielada atrakcja i sposób na poznawanie tutejszego życia od wewnątrz.

Po każdej wyprawie, należy się obowiązkowe, pamiątkowe zdjęcie. Nie wiem co w tym jest, ale zdjęcia z blondynką są tu ewenementem. Podczas zwiedzania Cytadeli, raz zaczepiona i poproszona o zdjęcie, przestałam z bananowym uśmiechem na twarzy dobre pięć minut, czekając aż „Egipska pielgrzymka” zrobi sobie ze mną zdjęcie. O dziwo zdjęcie chcieli wszyscy - starsi, młodsi, nawet dziewczęta. Niestety należę do osób, które mają kłopoty z powiedzeniem „nie”, dlatego uratował mnie dopiero policjant turystyczny. Tutaj też jestem mile zaskoczona, bo ile razy, poczułam się osaczona, zawsze pojawiał się policjant. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem tutejszej kultury i osobowości Egipcjan. Blondynka spacerująca samotnie, może liczyć tu na wiele emocji, duże zainteresowanie mieszkańców, aczkolwiek jednocześnie może czuć się bezpiecznie.

2 komentarze:

鄺寧寧 pisze...

W Hongkongu się to nie zdarza (chyba że ma się do czynienia z turystami z Chin Kontynentalnych), ale w rzeczonych Chinach też byłam wielką atrakcją. Robiono sobie ze mną zdjęcie - co po zapytaniu jest oki - ale także był jeden młody gostek, który robił ukradkiem mi zdjęcia BEZ pytania i to mnie trochę rozzłościło.
Chińczycy nie są tacy mili i pomocni, jak Egipscjanie, a bardziej traktują jak małpę w zoo: stają w miejscu z rozdziawioną gębą i się bezczelnie gapią. Szczególnie staruszkowie. A ja jeszcze poza jasnymi włosami mam tatuaże... to dopiero jestem interesująca małpa ;)

Anonimowy pisze...

Też byłam w Kairze. Jestem blondynką, a latem w promieniach słońca włosy jaśnieją bardziej.
Bez okrycia głowy przeszłam ok 300 m i wróciłam do hotelu po chustę. To było okropne uczucie, gdy każdy, i faceci i kobiety gapili się jak w ufoludka. Nie rozumiałam tekstów do mnie puszczanych. Gdy okryłam głowę było lepiej, ale znowu coś nie tak... Miałam wysokie obcasy w butach... A to w ich kulturze "sexy". Więc znowu musiałam wracać, aby zmienić obuwie. Totalnie bezpieczna czułam się, gdy mialam płaskie buty, długą suknię, okryte włosy i ramiona. Ubrałam okulary ciemne, aby zakryć niebieskie oczy. I nareszcie nikt już nie zwracał na mnie uwagi :)