poniedziałek, 30 marca 2009

Wieloryby na pustyni

Dawno, dawno temu (a dokładniej około 40 milionów lat przed wybudowaniem pierwszej piramidy), kiedy klimat był znacznie cieplejszy, a na biegunach naszej Ziemi nie istniały wielkie lodowce, wysoki poziom wody mórz i oceanów powodował, że nasza planeta była rzeczywiście „błękitną planetą”. Wówczas to w Egipcie pluskały się olbrzymie wieloryby, żółwie morskie, rekiny i wszelkie inne morskie potwory. Potem klimat zmieniał się jeszcze kilka razy, aż w końcu nieco ponad 10 tysięcy lat temu znów się nieco ocieplił dzięki czemu powstała pustynia Sahara.

Szkielety wielorybów

W okolicach dzisiejszego Fajum odkryto miejsca, które były brzegiem owego prehistorycznego morza, a przy okazji odkryto skamieniałe szkielety wspomnianych zwierząt, które w przeróżnych okolicznościach składały swe szczątki właśnie tutaj. Przenoszony siłą wiatru piasek, co i rusz odsłaniał kolejne skamieniałe szkielety – przed wieloma wiekami mogły one służyć jako źródło legend o smokach, ale dziś smoki zamknięto w bajkach dla dzieci, a my możemy spokojnie podziwiać to, co po nich pozostało. Do tego nietypowego miejsca można dotrzeć kierując się kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Fajum. Droga jest głównie asfaltowa, ale ostatni 35-kilometrowy odcinek to już typowa szutrówka, którą najlepiej przebyć samochodem terenowym.



Wjazd do Doliny Wielorybów

Przybyszów wita niesamowita brama ułożona z ogromnych głazów przypominających wielkiego wieloryba – napis przy bramie głosi, że między innymi takiej wielkości zwierzęta mieszkały tu w prehistorycznych czasach. Dalej dociera się do pięknego campingu, skąd po wypiciu obowiązkowej herbaty wyrusza się na dość długi spacer po okolicy, a tam … ? Tam skamieniałe kości wielorybów i żółwi morskich, ogromne korzenie drzew, które rosły nad brzegiem morza oraz nieskończona masa skamieniałych muszli. Wszystko zaplanowane i zorganizowane z niebywałą dbałością. Wyznaczono ścieżki dla turystów a miejsca, które należy odwiedzić i zobaczyć, są dokładnie oznaczone i wyeksponowane. Na koniec dochodzi się na punkt widokowy, z którego roztacza się nieprawdopodobny widok na całą Dolinę Wielorybów. Wszystko ozdobione jest dodatkowo przez naturę pięknymi skałami, które od tysięcy lat rzeźbi wiatr nadając im przeróżne kształty. Na szczególną uwagę zasługują ostańce skalne, które są jakby porozkładane na piasku, a jednocześnie wiatr wyrył w ich powierzchni ślady, które można porównać do pozostałości po ogromnych „kornikach”.



Naukowcy będą tu z pewnością kopać jeszcze przez wiele lat, bo to prawdziwe zagłębie paleontologiczne, a wyznaczone i ogrodzone nowe miejsca wskazują, że wydobycie kolejnych skamielin jest tylko kwestią czasu.

* * *
Przeczytaj także:
Kamienne lasy
Skarbiec jaskiniowców
Czarna i Biała Pustynia

niedziela, 29 marca 2009

Sphinx Festival

Kair, jak głosiły liczne billboardy wiszące w ubiegłym roku, jest Miastem Festiwali. Niestety przy bliższym zapoznaniu się z tematem okazało się, że wiele z nich już się nie odbywa, jak choćby Festiwal Nilu, czy tradycyjnie wystawiana jesienią opera Aida na tle piramid w Gizie.

A jednak! Hurra! Powstaje nowa świecka tradycja – Sphinx Festival, podczas którego przez pięć dni odbywać się będą różnego typu wykłady mi.in. dotyczące starożytnego Egiptu, astrologii, folkloru, tradyjnych tańców czy choćby wykorzystania światła w islamskiej architekturze.



A wieczorne wydarzenia to już prawdziwy majstersztyk:
1 grudnia – Woda Życia, Noc na Nilu: rejs po Nilu z przedstawieniem wybranych mitów starożytnego Egiptu;

2 grudnia – Święto Wiecznego Ognia: tradycyjna egipska kolacja na tarasie z widokiem na Piramidy w Gizie połączona z Tańcami Faraonów i Ceremonią Ognia;

3 grudnia – Rytmy Cyganów znad Nilu: tradycyjny egipski poczęstunek w atosferze wypełnionej Cygańskimi Bębnami i Pieśniami Ziemi;

4 grudnia: Element Powietrza: Wirujący Derwisze;

5 grudnia: Esencja Egiptu – Wielka Gala kończąca Festiwal wypełniona orientalnymi tańcami i pieśniami z różnych części Egiptu: kolorowa podróż przez poszczególne prowincje i wioski.

Szkoda tylko, że trzeba czekać do grudnia.
Ja już zamawiam bilety, a Wy?

Więcej informacji o Festiwalu
Program Festiwalu

sobota, 28 marca 2009

Przeminęło z wiatrem (i piaskiem)

Już drugi raz z rzędu nasza wyprawa do Fajum okupiona jest walką z piaskiem, który niesiony siłą wiatru atakuje z każdej strony, wdziera się do wnętrza samochodu nawet przez zamknięte okna, a do tego jak się miało okazać dewastuje tablice rejestracyjne.

W Egipcie jest bardzo wiele typów tablic rejestracyjnych – najstarsze są bardzo powykrzywiane i określają, czy samochód jest prywatny czy rządowy, osobowy lub mikrobus. Najnowsze są ponoć produkowane na licencji amerykańskiej i posiadają litery oraz cyfry pisane w obu alfabetach (łacińskim i arabskim). Są też tablice pozostałe, które nie wiedzieć czemu, mają bodaj nieskończoną liczbę wzorów i czasami wydaje się, że wyprodukowane są w zaciszu jakiegoś niewielkiego warsztatu pomimo, że dostaje się je oficjalnie w urzędzie przy okazji rejestracji pojazdu. Jeden z samochodów naszej wyprawy posiadał właśnie tablice, które nie należały do tych najnowszych, amerykańskich ... i jak się okazało niesiony wiatrem piasek w ciągu godziny jazdy wyczyścił cały nadruk do gołej blachy. Całe szczęście, że w ciągu dnia wiatr się uspokoił i tablica z tyłu ocalała!

piątek, 27 marca 2009

Piramidy w lodówce

Kair, wraz z okolicami, można śmiało nazwać Krainą Piramid. Niektóre straciły swe strzeliste i smukłe kształty, i nieco się zaokrągliły, ale pomimo swego sędziwego wieku trwają na swoich miejscach. Tak jest w przypadku piramid w Hawara, w Lahun czy w podkairskim Abu Sir. Ząb czasu wspierany przez swych sprzymierzeńców, czyli wszelkich grabieżców i niszczycieli przyciął im czubki, nadgryzł boki i w końcu na szczęście dał sobie spokój, pomimo że jego głód z pewnością nie został jeszcze zaspokojony. Taki ząb czasu to bardzo żarłoczny stwór! Pomimo to Egipcjanie wydają się kochać swoje piramidy i stawiają nowe, choć już nie całkiem z kamienia. I tak na przykład budynek lokalnej TP S.A., czyli Telecom Egypt, jest piramidą z przyklejonymi dwoma skrzydłami biur. Grób Nieznanego Żołnierza to też piramida, której strzegą żołnierze w strojach współczesnych oraz w strojach z epoki – również epoki Faraonów.


Grób Nieznanego Żołnierza

I ciekawostka na koniec to ogromne centrum handlowe City Stars. Tam równeż serce kompleksu jest ogromną piramidą z betonu, stali i szkła. Ostatnio piramidy pojawiły się także na lotnisku, są z tektury i kryją w sobie wiele przysmaków, a stąd już tylko krok do tego, aby bez wielkiej przesady stwierdzić, że pewnego dnia po otwarciu lodówki też znajdziemy tam piramidę.


Centrum Handowe City Star

* * *
Zobacz także:
Poszukiwacze piramid
Błotna piramida - Piramida w Lahun
Czarna góra - wyprawa przez piaski pustyni

sobota, 21 marca 2009

Pan Muzyka


Targ Wielbłądów w Birqasz jest miejscem szczególnym (więcej). Nie tylko dlatego, że są tam tysiące wielbłądów, co jest o tyle ciekawe, że wielbłądy nie są zwierzętami oryginanie pochodzącymi z Egiptu, ale także dlatego że ich sprzedawcy ubrani w tradycyjne galabije wyglądają tak odmiennie od mężczyzn, jakich spotykamy na co dzień. Wręcz nie wiadomo, w którą stronę się obejrzeć ... Ale Pan Muzyka zaskoczył nas wszystkich. Poza tym, że sprzedawał chusty jeszcze umilał czas innym mechaniczną muzyką ...



* * *
Zobacz także:
Wielbłądy po horyzont - galeria zdjęć
Relacja z targu wielbłądów w Birkasz
 

środa, 18 marca 2009

Brytyjski system edukacji

Joanno, specjalnie dla Ciebie moje spostrzeżenia. Myślę, że każdy z nas ma inne doświadczenia, więc osoby chętne do podzielenia się swoimi zapraszam do dyskusji.

Analogicznie, jak w odwiecznym sporze „co było pierwsze: jajko czy kura?” tak i w przypadku wieku rozpoczynania edukacji przez dzieci zdania są podzielone. Koleżanka ze Skandynawii, która ma męża Brytyjczyka słusznie zauważyła, że pomimo różnicy dwóch lat w wieku rozpoczęcia edukacji szkolej między Skandynawami (zaczynają w wieku 6 lat analogicznie, jak polskie dzieci), a Brytyjczykami, którzy zaczynają w wieku lat 4, zdobyta wraz z zakończeniem studiów wiedza jest analogiczna. Tak więc może nie wiek rozpoczęcia jest ważny lecz sposób jej zdobywania. Zgadzam się jednak, że polskie szkoły nie są na to przygotowane: nie ma odpowiednio małych toalet, dobrze wyposażonych placów zabaw, a chyba nie chcemy aby takie małe dzieci siedziały cały dzień w ławkach ...

Co robi na mnie wrażenie w brytyjskiej szkole, do której chodzi Wojtek:
- dzieci uczą się współpracy: w klasach zarówno młodszych, jak i starszych dzieci siedzą przy okrągłych stołach (po 8 osób przy jednym), a nie plecami do siebie. Zajęcia we wszystkich klasach zaczynają się od rozmowy na tematy związane z zajęciami, podczas której wszystkie dzieci siedzą wokół pani na dywanie. Raz w tygodniu przy wypożyczaniu książek z biblioteki dzieci ze starszych klas czytają te książki młodszym. Ponadto każda klasa podzielona jest na 3 zespoły: Sakkara, Giza i Memphis między którymi w ramach całej szkoły odbywa się rywalizacja w rozmaitych dziedzinach: pięknego pisania, pływania, etc. Tak więc każdy pracuje na sukces swojej drużyny niezależnie od wieku i klasy, do której chodzi.

- system zachęcający do nauki: w młodszych klasach pani nie zmusza dzieci to pisania, lecz w czasie, kiedy dzieci bawią się obserwuje co cobią i kiedy np. ładnie piszą poszczególne litery bawiac się w szkołę, czy pocztę zapisuje to w swoich notatkach. Dzieci uczą się przez zabawę, np. ucząc się o Indianach zorganizowany był Tydzień Indiański i ostatniego dnia dzieci przyszły do szkoły przebrane za Indian, odtańczyły dla rodziców „Taniec Deszczu”, a na koniec miały prawdziwą ucztę indiańską z dań przygotowanych przez rodziców na podstawie otrzymanych od pań „indiańskich przepisów”. Co drugi dzień Wojtek dostaje książkę do nauki czytania. Książki są lekkie, bo mają zaledwie 8 stron. Są śmieszne, więc dzieci je lubią. Teraz rozumiem skąd bierze się brytyjski humor :)

Dzieci uczą się przez zabawę, np. dni tygodnia uczyły się śpiewając piosenki, a obsługi koputera rysując domki z piernika w Paint’cie. Sale są kolorowe, pełne wiszących informacji (nie tylko na tablicach, jak w naszych szkołach) – np. także na środku klasy na sznurkach, liczby do skakania są przyklejone na podłodze. Młodsze dzieci, np. klasa Wojtka ma własny plac zabaw połączony z klasą, tak więc dzieci nie siedzą cały dzień w ławkach, lecz bawią się na dworze. Oprócz tego w czasie półgodzinnych przerw bawią się na placach zabaw wspólnych dla całej szkoły. Dla dzieci, które mają problemy z wybranymi przedmiotami w czasie szkoły odbywają się zajęcia wyrównujące, np.Wojtek ma dodatkowe zajęcia z angielskiego. Nie ma mowy o zostawaniu po lekcjach, czy tak modnych u nas korepetycjach!

- poczucie przynależności: każda klasa ma swoją salę,w której każde dziecko ma swoją przegródkę na rzeczy. Pomimo, że wybrane zajęcia odbywają się w „specjalistycznych salach” (np. jest odrębna sala komputerowa, do plastyki, gotowania, etc.) to jest to bazowe miejsce, do którego dzieci zawsze wracają. Przy wejściu do klasy wiszą ich zdjęcia (w zależności od przerabianych zagadnień, są to zdjęcia z wieku niemowlęcego, lub zdjęcia, które dzieci samodzielnie poprzerabiały komputerowo).

Rozumiem, że szkoła do której chodzi Wojtek jest szkołą prywatną, ale jednak mi żal, że naszym szkołom tak daleko do takiego modelu ...

wtorek, 17 marca 2009

Kreatywne budowanie

Ciekawe kto będzie mieszkał w willi na dachu ;)

poniedziałek, 16 marca 2009

W Salonie Myszki Miki

Nie zaglądałam dotąd do męskiego fryzjera, bo to przecież męska sprawa. Chris z Wojtkiem zawsze chodzą tam razem, więc moja osoba jest tam zbędna. Ale pewnego dnia wybraliśmy się razem na zakupy, tzn. ja robiłam zakupy, a moi panowie poszli do fryzjera. Kiedy skończyłam, chciałam ich odnaleźć i zajrzałam do salonu, koło którego ich zostawiłam. Najpierw zajrzałam przez szybę ... sami mężczyźni, a ich ani widu, ani słychu. Zdobyłam się na odwagę i otworzyłam drzwi ... mężczyźni zmierzyli mnie wzrokiem, jak nieproszonego gościa. Nie pozostało mi nic innego jak grzecznie się wycofać ...

Skorzystałam więc z „telefonu do przyjaciela” i ... odnalazłam ich w Salonie Myszki Miki. Czegoś takiego w życiu nie widziałam ... Myszka Miki królowała wszędzie, a na środku stały jeszcze wysokie fotele – samochody, w których strzyżone są dzieci podczas podróży przez krainę fantazji ...

sobota, 14 marca 2009

Podziemne sanktuarium

Mieszkamy w Kairze od niemal roku, ale ciągle to miasto zadziwia nas jak „kuchnia pełna niespodzianek”. Od dawna wiedzieliśmy, że istnieje tak zwane „Garbage City”, czyli miasto śmieci, a dokładnie wielka dzielnica, w której wszyscy zajmują się segregacją odpadów. Ta część Kairu położona jest przy wzgórzach Mokattam. Przejeżdżaliśmy przez nieasfaltowane ulice, przy których siedzieli ludzie sortujący wszystko, co inni przywozili w workach na śmieci zebranych w mieście. Przejechaliśmy przez kilka przecznic i skręciliśmy w stronę kościołów. W tym miejscu świat zmienia się diametralnie – to tak jakby przejechać ze świata czerni i szarości do świata bieli, z czyśćca do nieba. Nagle ulice stają się czystsze, pojawiają się skrawki zieleni, a ludzie nie są ubrani w zabrudzone ubrania robocze, lecz w czyste i schludne stroje.


Wjazd na parking


Wykute w skale 10 przykazań

Jak się okazało na miejscu, jest to całe koptyjskie sanktuarium podziemnych kościołów. Pierwszy z nich schowany jest za dwupiętrową fasadą sięgającą skały. Po przejściu przez drzwi, wchodzi się do wielkiej kaplicy wyglądającej jak ogromna sala wykładowa lub mały amfiteatr. Jak się miało okazać, wszystkie tutejsze kościoły zbudowane są w takim stylu – wielkie amfiteatry, schodzące w dół pod skałę, gdzie na samym dole w specjalnej wnęce ukryty jest ołtarz. Robi to nieprawdopodobne wrażenie! Dodatkowo na skałach wokół wykonano wiele płaskorzeźb ze scenami z Pisma Świętego. Jest więc Zwiastowanie Maryi, scena narodzin Jezusa, ucieczka Jezusa z Maryją i Józefem do Egiptu, są sceny związane z chrystianizacją tutejszych terenów oraz wielkie tablice, na których wyryto Dziesięć Przykazań. Spędziliśmy tam kilka godzin zwiedzając podziemne kościoły, oglądając płaskorzeźby naskalne i podziwiając tych wszystkich radosnych ludzi, których życie z pewnością jest trudne, ale którzy przychodząc tu cieszą się chwilą, wspólnie modlą się, jedzą i rozmawiają, pozostawiając gdzieś daleko poza sobą swoją dzielnicę.

Więcej informacji o skalnych kościołach znajduje się na stronie: http://www.cavechurch.com


Wejście do kościoła św. Szymona

piątek, 13 marca 2009

Wojtek listy pisze ...

Gadam, gadam, gadam ... Piszę, piszę, piszę ... tak w dużym uproszczeniu można scharakteryzować podstawowe aktywności Wojtka. Albo buzia mu się nie zamyka (nie pozwala mi nawet zębów umyć w ciszy, bo akurat mu się coś przypomniało), a gdy już zalegnie cisza to znak ... że właśnie coś pisze! Po fascynacji hieroglifami przyszedł czas na prawdziwe litery. Pomimo, że nie skończył jeszcze pięciu lat w szkole uczy się czytać po angielsku i muszę przyznać, że idzie mu całkiem nieźle. Pisać jednak próbuje po polsku i to ze słuchu, a to nie lada sztuka ... Dopiero obserwując jego starania zauważyłam jakimi trudnościami najeżony jest nasz język. Zobaczcie, a raczej ... przeczytajcie sami jaką listę rzeczy do przywiezienia z Polski przygotował dla Chrisa ...



Dla mniej biegłych w czytaniu dokonałam tłumaczenia:
Ręcznik z Wall-e’m i książkę piracką, i z rycerzami, i samochody duże, komiks o Scoob’ym.

poniedziałek, 9 marca 2009

Kierunek Mekka

„… ale gdzie jest wschód? W tym przeklętym kraju nawet nie widać słońca!” - takie mniej więcej stwierdzenie wypowiedział w filmie o przygodach Robin Hood’a pewien Maur szukając kierunku, w którym powinien być zwrócony w czasie modlitwy – dla jasności dodam, że powiedział to będąc na angielskiej ziemi.

Tak to już jest, że każdy muzułmanin modląc się musi być zwrócony w kierunku Mekki. Tak ogłosił Prorok Mahomet. Od tamtych czasów w meczetach zaczęto umieszczać Mihraby - specjalne wnęki w ścianie świątyni wskazujące jednocześnie kierunek modlitwy. Ale co ma zrobić muzułmanin, który jest gdzieś daleko od słonecznych krajów Bliskiego Wschodu, niebo jest zachmurzone i nijak nie da się określić, w którym kierunku jest Mekka?

Pewien wynalazek, a zarazem drogowskaz, pojawił się w Tunisie. Pomimo że Tunezja kojarzy się nam ze słońcem, plażami i błękitnym niebem, to zimą nie jest tam aż tak wspaniale, a niebo bardzo często zasnute jest grubą warstwą chmur. Aby umożliwić przybywającym tam muzułmanom orientację, pewien saudyjski inwestor zarządził, aby w jego hotelach na stołach w każdym pokoju umieścić naklejkę wskazującą właściwy kierunek. I tak oto nowoczesna poligrafia rozwiązuje problemy z czasów Robin Hood’a …

sobota, 7 marca 2009

TAXI

O mój Boże, ile lat ma ten taksówkarz? A jaki stary jest jego samochód? Nie mogłem uwierzyć moim oczom, kiedy usiadłem na przeciwko niego. Na jego twarzy było tyle zmarszczek, ile gwiazd na niebie, a każda z nich uciskała na następną, czyniąc jego twarz jakby wyrzeźbioną przez Mahmouda Mukhtara (...)

Tak zaczyna się pierwsza spośród 58 historii zebranych przez Khaleda Al Khamisi podczas roku spędzonego na spisywaniu opowieści Kairskich taksówkarzy. Opowiadań było znacznie więcej, ale część z nich nie ujrzała światła dziennego, gdyż zgodnie z sugestią zaprzyjaźnionego prawnika mogłyby spowodować wtrącenie autora do więzienia.


Taksówki po horyzont na Khan al Khalili w Kairze

Szacuje się, że w Kairze jeździ około 80 tys. taksówek. Gwałtowny wzrost ich ilości nastąpił w drugiej połowie lat 90-tych, kiedy wprowadzono prawo pozwalające na rejstrowanie każdego starego samochodu jako taksówki. Pozwoliło to na znalezienie zatrudnienia wielu bezrobotnym niezależnie od poziomu ich wykształcenia: zaczynając od osób niepiśmiennych, a kończąc na dobrze wyedukowanych obywatelach. I tak jeżdżą do dziś ...

Zachęcam do lektury!
Książka od niedawna dostępna jest po polsku (więcej).







* * *
Zobacz także:
Opowieści starego Kairu
Zaułek cudów
Lektury obowiązkowe

piątek, 6 marca 2009

Z notatnika Chrisa: Trypolis - spacer po starym mieście

W tym tygodniu nad Trypolis nadciągnęły silne zachodnie wiatry, które przyciągnęły tumany piasku i kurzu. Słońce przestało być widoczne, a w powietrzu było tyle pyłu, że po chwili przebywania poza domem w zębach zaczynał chrzęścić piasek. Widoczność spadła do kilkuset metrów, a powietrze stało się dziwnie brunatne. Przedzierając się przez piaskową mgłę dotarliśmy do centrum Trypolisu, aby choć na chwilę zobaczyć starą część miasta z jego drobnymi uliczkami pełnymi przeróżnych sklepików i wszelkich towarów.

Stare miasto otoczone jest murem, ale nawet z tego muru ukochany przywódca spogląda na swój lud. Kadafi, bo o nim tu mowa, kiedyś tytułował się jako pułkownik, ale jakiś czas temu schował swój mundur do szafy i obecnie chce, aby Libijczycy nazywali go Wodzem lub Liderem. Ubiera się bardzo afrykańsko, wspiera wiele krajów czarnej Afryki i na swój sposób modernizuje kraj. Sformułowanie „na swój sposób” jest tu celowe, ponieważ ci, którzy go poznali twierdzą, że Kadafi uwielbia, gdy rzeczy dzieją się tak, jak to on zaplanował.



Wróćmy jednak na stare miasto. Piasek chrzęścił nadal w zębach, ale chęć poznania tego miejsca była silniejsza niż piaskowa burza. Zagłębiliśmy się w plątaninę wąskich uliczek. Jak to zwykle bywa w tej części świata, sprzedawane jest tu niemal wszystko: złoto praktycznie kapie z jubilerskich półek, ktoś sprzedaje rogale z czekoladą, dalej sprzedawca proponuje różne drobiazgi, z których każdy kosztuje zaledwie jednego dinara, gdzieś dalej są chusty i szale, piżamy i buty, a obok sklep z ciastkami. Ciekawe są tutejsze podwórza, których nie spotkałem w innych krajach tego regionu – przechodzi się do nich wprost z ulicy i stając po środku ma się dookoła całą masę sklepów. Trzeba bardzo uważnie się rozglądać, ponieważ często niepozorna brama lub wąskie przejście prowadzą właśnie na takie podwórze, które jest jak małe centrum handlowe. W sklepach z pamiątkami jest mieszanka tego, co można spotkać od Maroka po Sudan - są skórzane bransoletki dla pań, dokładnie takie same, jakie można kupić w sudańskim Omdurmanie, a z sufitu zwisają skóry krokodyli i długie wstęgi skór węży. To potwierdziło moje przypuszczenia o związkach handlarzy libijskich i sudańskich. Jak widać nawet tutejszy świat pamiątek dla turystów ulega globalizacji lub przynajmniej afrykanizacji.

środa, 4 marca 2009

Z notatnika Chrisa: Morskie potwory

Kierunek obecnego wyjazdu to Libia, a dokładnie Trypolis. Miasto bardzo różnorodne ze względu na ludzi oraz architekturę. Spotyka się tu mieszkańców niemal wszystkich zakątków Afryki, a do tego przewijają się przedstawiciele innych kontynentów. Dla mnie - Europejczyka, rozróżnienie kto jest kim nie jest proste. Czasami łatwiej jest rozpoznawać po tym, czym się kto zajmuje i tak: Egipcjanie zajmują się prostą budowlanką i wielu z nich czeka przy drogach, z narzędziami w ręku, na jakąkolwiek pracę, Filipińczycy zajmują się sprzątaniem, są też nacje specjalizujące się we fryzjerstwie, podczas gdy Libijczycy zajmują się … czym właściwie się zajmują tego dokładnie nie wiadomo. Na pewno są kierowcami, prowadzą jakieś interesy i łowią ryby …

I tu właśnie pora przejść do sedna opowieści. Po dniu spędzonym w biurze wybraliśmy się na kolację. Znajmy Libijczyk zaproponował ryby, które miały być świeże, prosto z morza i w wielu gatunkach. Przebyliśmy więc kawał miasta i dotarliśmy w końcu do targu rybnego. Kiedy tylko zagłębiliśmy się nieco w targową uliczkę, naszym oczom ukazały się stoiska ze wszystkimi morskimi stworzeniami, jakie mogłem sobie wyobrazić, pomimo iż nie znałem większości ich nazw. Były duże ryby-miecze, pomarańczowe ryby pokryte trującym śluzem, ośmiornice, ostrygi, ryby duże, małe, podłużne, paletkowate, słowem wszystko, co da się złowić w Morzu Śródziemnym. Wspaniałości tego miejsca dopełniał fakt, że targ rybny był jednocześnie wielką restauracją i po wskazaniu palcem na wybrane stworzenie można było je mieć po kilkunastu minutach na talerzu. Moim wybrańcem został stwór przypominający nieco wielkiego raka, który zamachał jeszcze do mnie swoimi wieloma nogami. A potem … po dłuższej chwili pojawił się przede mną na stole wraz z sałatkami. Smakował wspaniale!



wtorek, 3 marca 2009

Khamseen

Szczerze mówiąc po słonecznym, ciepłym i przepięknym styczniu myślałam, że zimę w Egipcie mamy już za sobą. Nic bardziej mylnego! W lutym zaczęło się dmuchać i powiało chłodem. Przyszedł Khamseen – suchy, ciepły (?, chyba że w porównaniu z polskimi wiatrami) i pełen kurzu wiatr, który zazwyczaj wieje z przerwami przez około 50 dni. Khamseen w Kairze jest jeszcze znośny, poza tym że znacznie się ochłodziło. Był jednak taki dzień, kiedy przez tumany piasku widoczna była tylko słoneczna kula. Znacznie gorzej jest jednak na pustyni. Silny, przenoszący wydmy wiatr zagrodził nam drogę do Doliny Wielorybów (więcej), miejsca gdzie odnaleziono szkielety ponad 400 basilosaurów - przodków wielorybów pływających tutaj miliony lat lat temu, i nakazał powrót do oazy. O pikniku na pustyni także mogliśmy zapomnieć - nie pozostało nam nic innego, jak zjeść kanapki w samochodzie :(
Tym razem pustynia okazała się silniejsza!


Khamseen w Oazie Fayoum
To był dopiero początek ...
... a tak wyglądała nierówna walka z pustynią

 * * *
Zobacz także:
Piaskowanie na śniadanie
Jak radzić sobie w warunkach klęski pogodowej
Smog nad Kairem