Patrząc na Kair wydaje się, że miasto to jest trudne do ogarnięcia nawet dla samych Egipcjan, którzy przemierzają codziennie samochodami dziesiątki lub nawet setki kilometrów nie opuszczając granic miasta. O tym, jakie bywają skutki takiej wielkości Kairu dowiedzieliśmy się w czasie poszukiwań pewnej małej piramidy. Wyruszyliśmy południową odnogą kairskiej obwodnicy w stronę Gizy. Na końcu obwodnicy skręciliśmy w stronę Sakkary i rozpoczęliśmy poszukiwania piramidy Zawyet Aryan. Przejechaliśmy może 2 kilometry i jak wynikało z mapy, piramida miała gdzieś tu być. Zjechaliśmy z asfaltowej drogi na gruntową drogę osiedlową, zapytaliśmy miejscowych ludzi i po kilkuset metrach dotarliśmy na miejsce. Z piramidy zachowały się dziś częściowo dwie ściany, a reszta to już tylko wzgórze, ale i tak mamy kolejną piramidę na swoim koncie.

Zaciekawiło nas jednak, dlaczego jedną z tutejszych uliczek idzie człowiek z baniakiem wody na plecach wołając na cały głos „maaja” (po egipsku „woda”). Było to piątkowe przedpołudnie, wokół panowała niemal idealna cisza i tylko głos tego człowieka niósł się echem pomiędzy domami. Odpowiedź na nasze pytanie okazała się tyleż prosta, co smutna - otóż do wielu peryferyjnych osiedli Kairu nie docierają wodociągi. Woda dostarczana jest tu codziennie beczkowozami, dalej rozlewana w baniaki i dostarczana mieszkańcom. Należy pamiętać, że jest to teren położony w dolinie Nilu, gdzie podłoże jest nieco bagniste, więc kopanie studni nie wchodzi w rachubę. Do tak dalekich osiedli nie docierają też śmieciarki, ale na szczęście doprowadzono tu prąd, dzięki czemu dotarła też telewizja, o której obecności najlepiej świadczy las anten satelitarnych na wszystkich budynkach.
