
a niemal wszystko robione jest tu rękami
nie-Libijczyków.
A co z tym alkoholem zapytacie? Przez te wszystkie lata nie było tak źle. Zacząć należy
od tajnej domowej produkcji wina i bimbru, tak dobrze znanej w Polsce z czasów PRL. Tutejsze winorośle wydają wspaniałe owoce, z których powstaje równie wspaniałe wino produkowane przez wielu Libijczyków, pomimo drakońskich kar nakładanych w razie wpadki producenta. Istnieje też rodzaj czarnego rynku alkoholu. W jednej z dzielnic Trypolisu można bez większego problemu odwiedzić miejsca, w których ponoć dostępne jest niemal wszystko – niestety nie ma tu gwarancji pochodzenia i jakości sprzedawanych trunków.
Do tego wszystkiego dodać należy historie z lat 80-tych, w których to wielu rodaków pracowało tu na kontraktach i musieli jakoś sobie radzić z tutejszą alkoholową pustynią. Były więc na przykład sposoby „na Ptysia” – produkowany niegdyś napój „Ptyś” rozrabiało się w Polsce ze spiritusem, a następnie pod nazwą „soki” przewoziło przez granicę. Inny sposób to „na Sękacza” – należało przygotować odpowiednio duże ciasto, i w nim umieścić właściwą butelkę. Ponoć tego typu dobra narodowe nie były prześwietlane na granicy ;)
Tak więc nie jest tu tak sucho. Zdarzają się na szczęście oazy, w których wciąż można ugasić pragnienie …
1 komentarze:
:)))
Z ciekawością śledzę libijski wątek ...
Pozdrawiam serdecznie :)
Prześlij komentarz