czwartek, 20 sierpnia 2009

Obcy wśrod Masrów*

Uwielbiam spacerować po lokalnych rynkach, wdychać woń przypraw, warzyw i owoców charakterystycznych dla danego regionu, ale i przyjrzeć się świeżym rybom sprzedawanym z metalowych wiader i misek ustawionych wprost na ziemi, czy żywym kurom i kaczkom sprzedawanym na wagę i ważonym na wagach szalkowych. Moje ulubione rynki (bazary, jak mówią warszawiacy ;) znajdują się w samym centrum starego Kairu. Dopiero tutaj zobaczyć można prawdziwe życie lokalnych mieszkańców i ich zwyczaje. Z reguły w takich miejscach budzę lekką sensację, bo przecież nawet po 100 latach mieszkania w Egipcie nie będę wyglądać jak Egipcjanka ;). Przyjmowana jestem jednak życzliwie, choć ciągłe odpowiadanie na pytania z jakiego kraju pochodzę, czy na powitanie „Welcome to Egypt” jest trochę męczące.


Tak spokojnie było jeszcze półtora tygodnia temu

Ramadan tuż tuż, więc aby lepiej wczuć się w atmosferę przygotowań wybraliśmy się wczoraj do islamskiej części Kairu, w której sprzedawane są Ramadanowe lampy. Muszę przyznać, że gorączka przygotowań sięgnęła zenitu. Tak dzikich tłumów nie widziałam tu jeszcze nigdy, a mała uliczka z lampami, gdzie zazwyczaj leniwie toczy się życie była kompletnie zablokowana samochodami, rowerami, wozami ciągniętymi przez osły, konie czy samych sprzedawców. Nie można było nawet przejść przez ulicę, a wszelkie odgłosy połączyły się w jeden przeraźliwie głośny sygnał klaksonu. Ale stało się także coś dziwnego. Napotkani na naszej drodze Egipcjanie, jakby się umówili i wszyscy po kolei mówli nam, że „Market (w domyśle Khan al Khalili, które jest obowiązkowym punktem każdej wycieczki zwiedzającej Kair) jest po drugiej stronie ulicy”. Zdarzyło się to nam po raz pierwszy i zaczęliśmy się zastanawiać, czy może wyglądamy na ZAGUBIONYCH?


A tak było wczoraj. To zdjęcie nie oddaje jednak dramatyzmu sytuacji. Przejście na drugą stronę ulicy stanowiło nielada wyzwanie

PS. Tak sobie czasem myślę, że jedynym sposobem, aby nie wzbudzać zainteresowania lokalnych przechodniów byłoby ubranie abayi (czarnej sukni) i nikabu (zakrywającego twarz i włosy) – wówczas mogłabym bezkarnie zająć się wdychaniem woni i przglądaniem się lokalnym atrakcjom ...

*Masr – po arabsku Egipt

Przeczytaj także:
Ramadan 2008 - zakupowe szaleństwo
Wszystkie posty związane z Ramadanem

2 komentarze:

żurawina pisze...

Aniu czesto mialam podobne mysli z tym niqabem ;)
my takze wybrailsmy sie wczoraj na zakupy i pozalowalismy jak tylko wjechalismy na parking..a pozniej do downtown ;)ale co tam ;) swiateczne szalenstwo jest raz do roku ;)

Kroniki egipskie pisze...

Agnieszko,
ja już nawet przymierzałam niquab i muszę powiedzieć, że podziwiam kobiety za to, że go noszą. To nie dla mnie ;)

Ramadan Kareem dla Twojej rodziny. Wczoraj przed zachodem słońca byliśmy w Alazhar Parku. Było cudnie (zobacz zdjęcia), szczególnie jak dodasz do tego nawoływanie do modlitwy, wytrzały i gwar miasta (czego już na zdjęciach oddać się nie da). I ten spokój w parku, lecz gwar na dachach ...