niedziela, 31 stycznia 2010

Grając w karty w Kairze

Chcecie poznać współczesną baśń o Kairze? Baśń, czy może opowieść prawdziwą? Tak osobistą i zawierającą tyle faktów o tutejszych mieszkańcach, że trudno zaprzeczyć, że taka historia mogła wydarzyć się na prawdę. Czy autor – reporter urodzony w Arabii Saudyjskiej, studiujący na Oxfordzie, rzeczywiście zakochał się w Egipcjance i aby się z nią ożenić przeszedł na islam, czy to tylko fikcja literacka?

W jednej z dzielnic miasta tysiąca minaretów, w którym każdy muzułmanin zwraca uwagę na reputację kobiet, w mieszkaniu sióstr pochodzących z dość zamożnej rodziny wieczorami, w tajemnicy, spotykają się młode dziewczyny, aby przy partyjce tarneeba (gry podobnej do brydża) dzielić się swoimi radościami, marzeniami i problemami. Z czasem do grupy dołącza brytyjski reporter, który dzięki ich opowieściom poznaje prawdziwe oblicze miasta. Jego obecność jest niezgodna z tutejszymi zwyczajami i musi pozostać tajemnicą, podobnie jak rozgrywana przez nich gra.

„Za piętnaście jedenasta, w połowie naszego trzeciego robra, gra została nagle przerwana przez dzwoniącą komórkę Yosry.
- To mój ojciec – powiedziała przerażona. – Hugh nie odzywaj się ani słowem.
Jak tylko odebrała telefon pozostałe dziewczyny odłożyły karty na stół i czekały w złowieszczej ciszy.
- Halo? Baba! – powiedziała Yosra z niekłamanym zdziwieniem. – Nie. Właśnie wyszłam z pracy. Około dwadzieścia minut temu. Utknęłam w potwornym korku. Nie, oczywiście nie, żadnych chłopców. Tak, jestem w drodze. Tak, zaraz będę. Tak, tato. Do zobaczenia. (...)

- Ok, Yosra. Zobaczymy się jutro. – odpowiedziała Roda.
- Nie mogę. Mama zorganizowała mi jutro randkę. Myślisz, że czuć ode mnie papierosy?
- Oczywiście, że czuć. Z kim się spotykasz?
- Z synem kogoś, kogo spotkała w klubie – powiedziała Yosra. Nastąpiła przerwa zanim dodała, gwoli uściślenia. – Jest ortodontą, nazywa się Khaled i jeździ Kią z 2002 roku.
- Nieźle. – skomentowała Roda.”

Dreaming of the summer / Tęsknota za latem

Książka Hugh Milesa „Playing cards in Cairo” to nie tylko historia miłości brytyjskiego reportera, ale przede wszystkim bardzo szczegółowa reporterska opowieść o realiach życia we współczesnym Kairze, zwyczajach i bolączkach tutejszych mieszkańców. O problemach ze znaleziem męża, twardych zasadach stosowanych przez ojców i braci wobec młodych kobiet, aby uchronić je przed zhańbieniem rodziny, trudnościach ze znalezieniem pracy, ale i małych codziennych radościach. Polecam tym wszystkim, którzy chcieliby przyjrzeć się bliżej tutejszej kulturze i spróbować zrozumieć tutejsze spojrzenie na rzeczywistość!

Na razie książka dostępna jest w języku angielskim

A może czytaliście inne książki związane z Egiptem i chcielibyście podzielić się wrażeniami lub polecić je innym?

Rekomendowane przeze mnie książki zamieszczam w sekcji Lektury obowiązkowe.

* * *
Otrzymałam informację z wydawnictwa Smak Słowa, że przygotowywane jest tłumaczenie książki Alaa Al Aswany „Chicago”, o której pisałam tutaj. Czekamy z niecierpliwością.

* * *
Informacja dla osób przebywających w Kairze:
do 13 lutego 2010 r. trwają Kairskie Międzynarodowe Targi Książki - największe tego typu wydarzenie na Bliskim Wschodzie i jedno z największych na świecie. Można na nich kupić książki w różnych językach, część z nich ze sporymi rabatami. Więcej szczegółów. Niestety oficjalna strona targów jest tylko w języku arabskim.

piątek, 29 stycznia 2010

Co kryje nazwa?

Artykuł "What's in a name?" autorstwa Mohssen Arishie, Egyptian Gazette, 28 stycznia 2010:

Są sprzedawcy, którzy instynktownie wiedzą, że prowadzenie biznesu z szokującą nazwą, da im sporą przewagę nad konkurentami. Sklepy z dziwaczną, przekraczającą pewne granice, nazwą zatrzymają na chwilę przechodniów i spowodują, że zainteresują się oni tym, co znajduje się wewnątrz. Jeden z takich marketingowych samouków-expertów jest właścicielem sklepu żelaznego w historycznej dzielnicy el-Khalifa, w południowym Kairze.

Pomysł nadawania sklepom dziwacznych nazw wymyślił Hajj Fouad około 10 lat temu, kiedy postanowił otworzyć sklep. Pomimo silnego sprzeciwu rodziny i sąsiadów, zdecydował się nazwać sklep Al-Fashel „Porażka”. Od tego czasu, firma Al-Fashel odnosi sukcesy. „Byłem zdeterminowany stworzyć coś innego i mój pomysł nie poniósł porażki” – żartuje Hajj Fouad, lepiej znany przez swoich klientów jako „Pan Porażka”. „Kiedy nazywają mnie w ten sposób po prostu uśmiecham się, co oni uwielbiają.” Jego sklep stał się znakiem rozpoznawczym całej okolicy.

Tymczasem, w dzielnicy el-Sayyeda Zaynab, jest mężczyzna, który sprzedaje ful i taamiję w barze o nazwie Al-Gash „Osiołek”. Ta obraźliwa nazwa spowodowała, że właściel zyskał popularność i nawet namalował osiołki na szyldzie swojego baru, tak że nawet niepiśmienni klienci z wiosek Delty mogą łatwo go odnaleźć.



Al-Gash robi spory biznes, szczególnie w okresie świętego miesiąca Ramadanu, kiedy setki muzułmańskich rodzin, po zmierzchu, przerywają post właśnie tutaj, jedząc przy stołach ustawionych bezpośrednio na ulicy. Jego smaczne jedzenie jest także popularne wsród egipskich gwiazd kina, piłkarzy i bogatych biznesmenów, zmęczonych chaosem przy stołach w tej biednej dzielnicy, daleko od swoich wypasionych domów na pustyni, w których panuje absolutna cisza.




W Al-Gash przed podaniem taamiji stół przykrywany jest świeżą gazetą

Jest także Sheikh Amin, vel „Złodziej”, który naprawia zegarki w swoim warsztacie przy ulicy Al-Fowatiya, pomiędzy Bramą el-Bahr i Bramą el-Shaaria w islamskim Kairze. „Jeżeli ktokolwiek chce mieć naprawiony zegarek, ktoś zawsze zarekomenduje Złodzieja” – Sheikh Amin opowiada z dumą, dodając że jego rodzina wpadła w szał kiedy powiedział im, jak zamierza nazwać swój zakład. „Rodzina chciała, abym wykorzystał rodzinne nazwisko, ale miałem rację, że Złodziej zadziała.”

* * *
Przeczytaj także:
Chleb z kieszonką
Lunch time
Gdy widzę słodycze ...

czwartek, 28 stycznia 2010

Good morning, Money!

Dzisiaj, kiedy spacerowałam wąskimi uliczkami islamskiego Kairu, gdzie turysta jest raczej rzadkością, dzieci wołały za mną:
- Hello, Money!
- Good morning, Money!
... a ja zawsze myślałam, że mam na imię Ania ;)

PS. Mam Wam tyle do opowiedzenia i pokazania, ale niestety mój komputer odmówił współpracy. Mam nadzieję, że to tylko chwilowa przerwa w programie ...

* * *
Przeczytaj także:
Are you happy?
50% discount
Może butelkę egipskich perfum?

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Z notatnika Chrisa: Gdzieś pomiędzy Kairem a Trypolisem

Dawno nie było mnie w Libii, a że przełom roku przyniósł kilka nowych powodów do wyjazdu, więc przyszło mi wsiąść do samolotu i polecieć na zachód od Kairu.
Loty w tym kierunku są czasami dość emocjonujące, ale też pokazują wiele prawdy o egipskim społeczeństwie. Ciekawostki pojawiają się już przy odprawie bagażowej, ponieważ zawsze przynajmniej połowa pasażerów to robotnicy jadący do Trypolisu za chlebem. Zabierają często ze sobą swoje narzędzia pracy – są więc piły, kielnie, dłuta, itp.

Potem następuje moment wyjścia z gate’u do samolotu. W takim momencie policjant informuje głośno pasażerów, że mają trzymać w ręce paszport i kartę pokładową i ma to być widoczne podczas kontroli. Powtarza to głośno i dobitnie, aby potem nie było szukania po kieszeniach galabiji.

Dalej pasażerowie wchodzą do samolotu i zajmują miejsca. W tym momencie połowa pasażerów gubi się dokumentnie, ponieważ dla nich zapisane alfabetem łacińskim znaczki są całkowicie nieczytelne. Następuje więc na początek coś w rodzaju „free seating” czyli część pasażerów siada gdzie popadnie, a potem są przeganiani przez drugą połowę pasażerów na swoje miejsca.

Kiedy wszyscy już w końcu siedzą i zapinają pasy następuje czas pożegnań z rodziną w Egipcie, co objawia się ostatnimi rozmowami telefonicznymi przed odlotem. Tak się przynajmniej zapowiada, ale okazuje się, że pomimo przekazywanej dobitnie informacji o konieczności wyłączenia telefonów komórkowych, rozmowy trwają w najlepsze jeszcze w czasie startu samolotu, gdy silniki wyją już pełną mocą, a maszyna podrywa się z ziemi. Oczywiście po starcie telefony nie są wyłączane, ale wręcz przeciwnie – z niektórych z nich zaczynają się wydobywać znajome dźwięki muzyki w stylu „habibi” – ot tak ku uciesze siedzących w pobliżu pasażerów. Stewardessy nie zwracają na to zupełnie uwagi – w końcu pewnie nie za to im płacą.

Czas leci, samolot też leci i w końcu na horyzoncie pojawia się Trypolis. I tu następuje powtórka z rozrywki – telefony znów idą w ruch i jeszcze przed dotknięciem ziemi rodziny w Egipcie wiedzą, że dany delikwent doleciał i właśnie ląduje. Po rozłączeniu się następuje kolejna fala rozmów, tym razem z przyjaciółmi w Trypolisie, którzy z pewnością czekają już na lotnisku, aby tego samego delikwenta odebrać i odwieźć w odpowiednie miejsce. Na sam koniec samolot szczęśliwie ląduje, a przylatujących wita niemłody już dworzec lotniczy w Trypolisie. Tu następuje odprawa paszportowa dokonywana przez policjantów ubranych zupełnie po cywilnemu, a na koniec skanowanie bagaży w poszukiwaniu alkoholu, którego status w Libii równy jest statusowi narkotyków. No i to już … na szczęście!

* * *
Przeczytaj także:
Suchy kraj
Zielono mi ...
Yalla, habibi!

niedziela, 24 stycznia 2010

Zaszyfrowane hieroglifami

Najpierw były słowa i opowieści przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Potem bóg Toth przekazał ludziom znaki zwane Hieroglifami, aby mogli je zapisywać. I choć hieroglify powstały ponad 5 200 lat temu, jak się okazuje ludzie nadal z nich korzystają, tworząc ich coraz bardziej współczesne wersje. A może macie swoją interpretację zaszyfrowanej w ten sposób wiadomości?



* * *
Przeczytaj także:
Na początku było słowo
Staroegipskie kody - kartusze
Cyfry, arabskie?

piątek, 22 stycznia 2010

Wielbłądy po horyzont

Największy targ wielbłądów w Egipcie znajduje się w Birkasz, 35 km od Kairu. Wizyta na targu jest trochę jak podróż do czasów, kiedy karawany były podstawowym środkiem transportu, gdyby nie ciężarówki, którymi przywożone są tutaj wielbłądy i towarzyszące niemal wszystkim sprzedawcom telefony komórkowe.

Witajcie na targu wielbłądów. To niezwykłe miejsce, w którym za 5 - 7 tysięcy egipskich funtów (około 3 - 4 tysięcy złotych) możecie kupić wielbłąda.

Wielbłądów jest tu niezliczona ilość, a ich porykiwanie miesza się z nawoływaniami handlarzy.
 
Wbrew powszechnemu przekonaniu wielbłądy nie pochodzą oryginalnie z Egiptu. Te pustynne zwierzęta zostały sprowadzone do Egiptu przez Persów lub Ptolemeuszy w IV wieku pne. W Birkasz sprzedawane są głównie wielbłądy z Sudanu i Somalii.
 
Na targu ma się wrażenie, że wielbłądy ciągną się aż po horyzont, który ginie w tumanach kurzu.
 
Targ czynny jest od bardzo wczesnych godzin porannych, więc w międzyczasie trzeba zjeść śniadanie.

Przed rozpoczęciem negocjacji należy odpowienio zaprezentować towar.
 
Przed zakupem dobrze jest także sprawdzić stan uzębienia.
 
Chłopcy już od wczesnego dzieciństwa pomagają przy zwierzętach i uczą się handlu.
Sprzedaż wielbłądów to dość nużące zajęcie; większość poranka upływa na oczekiwaniu na kupujących.


Cóż może lepiej smakować niż tradycyjna shisha w miłym towarzystwie.

Którego wybrać? Może tego, co zagląda nam prosto w oczy?
Na targu można też kupić wielbłądzią ślicznotkę.

Nagle zbiera się grupa mężczyzn, którzy z kijami w rękach otaczają jednego z wielbłądów.


Zaczynają okładać go kijami i pokrzykiwać. W ten sposób licytowane są wielbłądy „pod nóż”. Jeżeli po kolejnych uderzeniach na ciele zwierzęcia nie pojawiają się ślady i nadal jest on w dobrej kondycji, jego cena rośnie. Z tyłu grupy cały czas odbywa się licytacja.

Około godziny 11.00 zawierane są ostatnie transakcje, a zakupione wielbłądy, lub wręcz całe stada, wprowadzane są do specjalnych zagród.

Trzeba jeszcze wprowadzić zwierzęta na samochody i przygotować do drogi.
 
Przed podróżą dobrze jest trochę odpocząć.

I jeszcze droga do nowego domu lub ... do sklepu mięsnego.

 * * *
Przeczytaj także:
Relacja z targu wielbłądów w Birkash

Zobacz pozostałe galerie zdjęć z Egiptu:
Kair- miasto tysiąca minaretów
Gdy fanoose rozświetla mrok, czyli Ramadan w Kairze
Pustynia niejedno ma imię. Oblicza Sahary
Nil - rzeka życia

 

środa, 20 stycznia 2010

Opera Aida. Musisz zobaczyć!

Być w Rzymie i nie zobaczyć papieża, to jak być Egipcie i nie zobaczyć ... Opery „Aida” pod piramidami. Przesadziłam? Trochę, ale wbrew pozorom nie aż tak bardzo ;)

Niestety „Aida”, ponoć ze względów bezpieczeństwa po 11 września 2001, nie jest już wystawiana pod piramidami w Gizie. A szkoda, ponieważ historia tego dzieła, którego akcja toczy się w starożytnym Egipcie, nierozłącznie związana jest z tym krajem. Opera zamówiona została w 1869 roku na uroczyste otwarcie Kanału Sueskiego. Giuseppe Verdi początkowo nie chciał przyjąć zamówienia, ale 150 tys. franków w złocie (co było na owe czasu kwotą niewyobrażalnie wysoką) oraz dodatkowe benefity zmieniły jego nastawienie. Libretto napisane zostało na podstawie scenariusza francuskiego egiptologa Augusta Mariette. Wojna francusko-pruska pokrzyżowała jednak plany – kostiumy do opery w dniu planowanej premiery nadal znajdowały się w Paryżu. Premiera Aidy odbyła się w Kairze niemal rok później.



W trakcie minionego tygodnia „Aida” wystawiana była w kairskiej operze. Nie jestem znawczynią, ani miłośnikiem tego typu muzyki, ale nie można mieszkając w Kairze nie zobaczyć „Aidy”! Muszę przyznać, że byłam pod ogromnym wrażeniem jej rozmachu – setki osób na scenie: aktorów, śpiewaków i tancerzy, dodatkowo wspieranych przez chór spoza sceny dodający głębi oglądanym obrazom. Aktorzy w bogato zdobionych strojach z epoki oraz przepiękna scenografia cieszyły oko. Jakie wrażenie musiała robić ta opera ponad 130 lat temu, kiedy nie było telewizji, filmów w systemie Dolby Surround, nie wspominając o filmach 3D takich jak „Avatar”? A jakie wrażenie musiały robić współczesne przedstawienia pod piramidami?

... a dla tych, którzy wolą muzykę bardziej rozrywkową – wiecznie żywy król rock’n’rolla - także prosto z Egiptu ;)



* * *
Przeczytaj także:
Aida pod piramidami w Gizie - Al Ahram Weekly
Yalla habibi!
Niezły kanał

wtorek, 19 stycznia 2010

Ratunku, nie mogę oddzwonić!

Telefony na kartę stanowią w Libii 99 proc. wszystkich telefonów komórkowych. Nie udało nam się dotrzeć do danych dotyczących rynku egipskiego, ale z naszych obserwacji wynika, że stanowią one zdecydowaną większość.

Na rynku egipskiej telefonii mobilnej jest o co walczyć, ponieważ w tym 77 milionowym kraju jest dopiero około 50 milionów komórek (dla porównania w Polsce przypada około 1 komórki na jednego mieszkańca). Szacuje się, że na koniec 2010 roku nasycenie rynku telefonami komórkowymi wyniesie 69,4 proc. W mediach toczą się więc prawdziwe wojny reklamowe. O specjalnej ofercie pielgrzymowej w czasie Ramadanu pisałam tutaj.

Niestety, jak to zazwyczaj z telefonami na kartę bywa, impulsy kończą się w najmniej spodziewanym momencie. Nie mogłem oddzwonić! – zdarza się niezwykle często zarówno Egipcjanom, jak i mieszkającym tu obcokrajowcom. Mnie także zdarzyło się kilka razy ... I co teraz?

Na pomoc spieszy Vodafone – wystarczy zadzwonić na specjalny numer i „pożyczyć impulsy” z konta bliskiej nam osoby. Zresztą zobaczcie sami: pan w okularach znalazł się w takiej właśnie sytuacji i nie może zadzwonić do żony. Z pomocą przychodzi siedząca przed nim pasażerka wyjaśniając szczegóły oferty.



Bardzo lubię egipskie reklamy ze względu na ich lokalny koloryt. Możecie tutaj zobaczyć, jak wygląda kairska ulica - jest nawet rowerzysta wiozący chleb do sklepu :)

Rodzina (ta bliższa i dalsza) stanowi dla Egipcjan najwyższą wartość, a czasy są takie, że dużo podróżujemy. Dzięki specjalnej ofercie można pozwolić sobie na telefon do rodziny przebywającej w Doha, Kuwejcie, a nawet we Włoszech oraz przesłać im swoje zdjęcie, przez telefon oczywiście ;)



* * *
Zobacz także:
Więcej filmów z kampanii z kukiełkami można zobaczyć tutaj, tutaj i tutaj.
Ramadanowe pogaduszki
Świat Ramadanowych reklam

sobota, 16 stycznia 2010

Puchar Narodów Afryki. Trener Egiptu gra tylko z muzułmanami

Trener reprezentacji Egiptu otwarcie mówi, że chce w swojej drużynie tylko piłkarzy żyjących w zgodzie z zasadami islamu, a sposobem na dostanie się do jego drużyny jest zarówno wykazanie się odpowiednimi umiejętnościami, jak i pobożnością.

Źródło: gazeta.pl; cały tekst znajdziecie tutaj

* * *
Przeczytaj także:
Druga wojna futbolowa

piątek, 15 stycznia 2010

Bliskie spotkania drugiego stopnia

... czyli zderzenie Europejczyka z inną kulturą.

Rozmowa z libijskim biznesmenem:
Europejczyk zadaje pytanie:
- Czy Twoja firma posiada standardowe ubezpieczenie OC, na wypadek gdyby Twój pracownik, przypadkiem, zniszczył w czasie instalacji jakiś kosztowny sprzęt?
Na twarzy biznesmena pojawia się wyraźne zdziwienie, po czym odpowiada:
- Ubezpieczenie byłoby niezgodne z tradycją. Jeśli bym się ubezpieczył znaczyłoby to, że nie ufam opatrzności Bożej.

Negocjacje z libijskimi biznesmenami:
Trwa dyskusja na temat dość znaczącego kontraktu. Nagle libijscy biznesmeni niemal wyłączają się z dyskusji i wymieniają między sobą kilka szybkich zdań. Jeden z nich wskazuje na zegarek. Europejczyk patrzy na nich nieco zdziwiony, po czym jeden z Libijczyków mówi:
- Teraz przerywamy negocjacje. Czy możesz wskazać nam pomieszczenie przeznaczone do modlitwy?
I tak oto nastaje 15 minutowa przerwa w negocjacjach.

Rozmowa z egipskim kierowcą:
Podczas hamowania samochód wydaje dość dziwny, aczkolwiek charakterystyczny dźwięk, który jednoznacznie świadczy o tym, że klocki hamulcowe wytarły się do samego końca, a tarcze hamulcowe są już z pewnością zagrożone. Ten sam dźwięk pojawia się przy każdym najmniejszym hamowaniu, więc w końcu Europejczyk zadaje pytanie:
- Czy nie należałoby wymienić klocków hamulcowych, aby nie uszkodzić tarcz hamulcowych?
Egipcjanin z lekkim zdziwieniem spogląda na rozmówcę, po czym szeroko się uśmiecha i gwałtownie hamuje dodając przy tym:
- Nie. Z hamulcami wszystko w porządku. Zobacz jak dobrze jeszcze działają.



Wieczorna przejażdżka z egipskim kierowcą:
Kair, obwodnica zwana Ring Road. Wszyscy gnają około 100 km/h. Wokół panują już egipskie ciemności, a egipski kierowca ma włączone zaledwie światła pozycyjne. Europejczyk widząc to mówi:
- Jedziesz niemal bez świateł, lepiej włącz światła mijania.
Egipcjanin spogląda na rozmówcę wzrokiem, który wyraża znacząco pewną myśl „Co Ty wiesz o … egipskim ruchu drogowym” i odpowiada:
- Spójrz na innych. Specjalnie nie włączam mocniejszych świateł, aby nie denerwować innych kierowców świecąc im w oczy.

* * *
Przeczytaj także:
Kair, miasto które nigdy nie usypia
Ile słoni zmieści sie w małym fiacie
Nowy rekord świata
Czerwony autobus

środa, 13 stycznia 2010

Blog roku 2009 - Chwila prawdy ;)

Przychodzi taki moment, kiedy zastanawiamy się, czy to co robimy ma sens. Czy jest potrzebne, czy ktoś nas jeszcze czyta, czy robimy to raczej z przyzwyczajenia, bo boimy się coś zmienić. Współczesne technologie nam sprzyjają – możemy spojrzeć w statystyki i w chwilach zwątpienia pomyśleć, ża tam, po drugiej stronie ktoś jeszcze czeka, więc może warto i tym razem wysilić szare komórki i poszperać w katalogach ze zdjęciami. Albo pójść na spacer w poszukiwaniu tematów. Świat jest taki ciekawy. Każdego dnia inny!

Nowe doświadczenia nas zmieniają, codziennie. Przygoda z fotografią nauczyła mnie, że nie wystarczy robić zdjęcia i skupiać się na swoich pomysłach i umiejętnościach, lecz trzeba jeszcze dużo oglądać, zastanawiać się i ... wzdychać, że są inni, lepsi, od których można się w ten sposób wiele nauczyć.

I taki jest dla mnie ten konkurs. 164 blogi o podróżach, z których każdy prezentuje inny pogląd na rzeczywistość. Czy wygra najlepszy? Czy dla mnie i dla Ciebie najlepszy znaczy to samo? A może po prostu znaleźć nowych znajomych, czy zaczytać się w innych, egzotycznych historiach, poszerzyć horyzony ...


"Nie zwycięstwo jest najważniejsze, lecz sam udział!" - jak przypomina Tata Świnki Peppy i ma wiele racji :)

Tym, którzy lubią do nas zaglądać i czytać codzienne, i niecodzienne, historie z krainy faraonów prosimy o głosy. Każdy głos jest dla nas niezmiernie cenny, bo jest od Was - naszych czytelników! To daje nam motywację do dalszej pracy.

Wystarczy wysłać SMS-a o treści: D00041 (D zero zero zero 41)
na numer 7144
Koszt SMS-a to 1,22 zł brutto (1 zł + 22% VAT).

Uwaga: Z jednego numeru telefonu można oddać jeden głos na dany blog. Ponowne zagłosowanie na ten sam blog nie jest możliwe. Można jednak głosować – z wykorzystaniem tego samego numeru telefonu – na inne blogi biorące udział w Konkursie.

Dochód z SMS-ów zostanie przekazany na opłacenie turnusów rehabilitacyjnych dla osób niepełnosprawnych.

Zwycięstwo nie jest najważniejsze, ale warto trochę powalczyć!

wtorek, 12 stycznia 2010

Smog nad Kairem


Taki widok zastali turyści dwa dni temu. Można się było niemal potknąć o piramidy i ich nie zauważyć. A gdzie piękne błękitne niebo, jak na pocztówkach?

Zanieczyszczenie powietrza jest ogromnym problemem Kairu. Po ulicach jeździ około 2,5 miliona samochodów (więcej niż mieszkańców Warszawy!), z czego ponad 60% ma więcej niż 10 lat. Zużywają one przynajmniej 50 milionów litrów paliwa dziennie. Do tego dochodzą wyziewy z sąsiadujących z Kairem zakładów przemysłowych. Wycieczka do Downtown, gdzie w godzinach szczytu jest ogromny korek oraz gdy mijają nas autobusy, z których unosi się czarny dym, nie jest miłym przeżyciem.


Poziom zanieczyszczenia powietrza w Kairze jest pomiędzy 10 a 100 razy wyższy niż standardy Światowej Organizacji Zdrowia. Dla 17 milionów mieszkańców miasta jest to ekwiwalent wypalenia jednej paczki papierosów dziennie.

Deszcz niemal nie pada w Kairze, zaledwie kilka razy w roku kropi przez kilka – kilkanaście minut, więc smog nieustannie unosi się nad miastem.

Najgorzej jest jesienią – wówczas pomimo oficjalnych zakazów, wypalane są pola w Delcie Nilu. Wychodząc na dwór ma się wrażenie, że jesteśmy na jesiennych wykopkach i wszędzie wokół roznosi się zapach ogniska. Niestety to nie żarty i nie czas na pieczone w ogniu ziemniaki ...

Zimą zazwyczaj jest lepiej, ale ten rok jest wyjątkowy w negatywnym tego słowa znaczeniu. Smog nadal wisi nad miastem i niestety bardzo cierpimy z tego powodu. Oby do lutego! Może już wtedy zacznie wiać Khamseen (suchy i niosący ze sobą piasek i kurz wiatr, który zazwyczaj wieje z przerwami przez około 50 dni), który rozwieje czarne chmury nad miastem.


Smog dodaje malowniczości widokom, ale niestety nie sprzyja zdrowiu




* * *
Przeczytaj także:
Khamseen
Muzea motoryzacji

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Na zimowe poranki ...

sobota, 9 stycznia 2010

Afryka Nowaka w Egipcie

„Do Egiptu wjechałem od zachodu, od strony Sollum, osady portowej, którą trudno nazwać miastem. Kilka zaledwie domów, resztę zaś stanowiły baraki i namioty Beduinów. Noc spędziłem w kamiennej fortecy Amsiat, gdzie strzeżono mnie tak czujnie, jakby podejrzewano co najmniej o zamiar wysadzenia w powietrze tej ogromnej twierdzy.”
Kazimierz Nowak „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”

Egipt był dla Kazimierza Nowaka trudnym etapem – problemy z policją i celnikami; baksheesh wymagany na każdym kroku; samochody, karawany wielbłądów i owce na drogach, z których nikt nie dbał, aby bezpiecznie wyminąć naszego podróżka. Kontakty z miejscową ludnością także nie należały do najłatwiejszych. I choć od tych wydarzeń minęło 78 lat, czytając książkę miałam wrażenie, że pomimo upływu czasu niewiele się zmieniło.

Dzisiaj Ekipa Śladami Nowaka na rowerach wjechała do Egiptu. Jest im dużo łatwiej – lepiej wyposażeni nie potróżują w pojedynkę, jeden z uczestników wyprawy mieszka w Kairze, więc zna tutejsze zwyczaje. Z przyjemnością będę śledzić ich przygody i Was do tego zachęcam. Mam nadzieję, że nie będą tak dramatyczne, jak te opisywane przez wielkiego podróżnika ...


Przekazanie pałeczki i rozpoczęcie egipskiego etapu nastąpiło dziś rano w miejscowości Sollum

PS. Opisywanym przeze mnie Beduinom też się w listach Nowaka nieźle oberwało.

Relacja z wyprawy Afryka Nowaka:
Etap egipski "40 wieków plus dwa kółka"

* * *
Tym, których zainteresowała sylwetka Kazimierza Nowaka polecam:
Serwis poświęcony osobie podróżnika i jego wyprawie
Afryka Nowaka, czyli wyprawa śladami podróżnika
Ekspedycja ekstremalna, czyli rowerem przez Afrykę

Książki:
Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd – zbiór reportaży i listów z Afryki
Afryka Kazika – przygody podróżnika w wersji dla dzieci

piątek, 8 stycznia 2010

Dobre duchy pustyni

Pomimo długich poszukiwaniań udało mi się znaleźć szczątkowe informacje jedynie o dżinach – złych duchach, które ucileśniały strach przed pustynią, czyli przed tym co bezludne, dzikie i niezbadane.

Dobrych duchów szukałam więc na pustyni
– w skałach i na wydmach ...



... może właśnie ten jest dobry ;)





Aż znalazłam! Prawdziwe dobre duchy pustyni – Beduinów, którzy związani są z nią od wieków i pomimo, że zastąpili wielbłądy mechanicznymi rumakami o napędzie 4x4, wciąż ją doceniają i pielęgnują. Jadąc na pustynię oczekujemy bezkresu, ciszy, spokoju i samotności. Czasami można się jednak rozczarować widząc wokół ślady setek samochodów, które były tam przed nami. Szczególnie na kamienistych płaszczyznach, na trasach często uczęszczanych przez turystów (!) ślady te będą widoczne miesiącami, czy może latami. Dlaczego nie jeżdżą jednym szlakiem? – myślałam. No cóż, każdy może wybrać swoją drogę ...

I resztki po posiłkach zostawiane obok samochodu.

Aż tu ... zobaczyłam motyla! Na środku pustyni. Żadnych roślin, tylko piasek, skały i ... motyl. Pustynia potrafi zaskakiwać. Organiczne resztki oznaczają wodę i pożywienie. Słońce jest bezlitosne, więc nie leżą długo. Pustynia je „połknie” w oka mgnieniu. Ale może jakiś zwierzak zdąży skorzystać ...


Jeszcze dwadzieścia lat temu między tymi akacjami mieszkały gazele

Inne śmieci są niedopuszczalne. Nasz Beduiński kierowca, jak dobry gospodarz, kiedy wypatrzył jakiekolwiek pozostałości po turystach zatrzymywał samochód i zabierał je ze sobą.

Podlewanie pustyni? Przy każdym mijanym źródle zatrzymywaliśmy się i znajdującymi się tam obciętymi dolnymi częściami plastikowych butelek, jak cennymi wazami, rozlewaliśmy wokół życiodajną wodę. To tak jak hodowanie ogrodów na środku ... niczego.



Ale pustynia nie pozostaje dłużna – dzięki niej Beduini mają utrzymanie (m.in. obwożąc turystów), choć nie bez znaczenia jest dla nich poczucie wolności. Tutaj są panami samych siebie – prawdziwymi władcami pustyni! Widać z jaką przyjemnością siadają wieczorem przy ognisku, pod rozgwieżdżonym niebiem i popijają, z mikroskopijnych rozmiarów szklanek, mocną i słodką herbatę.



A przed powrotem do domu, przy ostatnim źródle, jeszcze orzeźwiająca kąpiel. Tutaj jednak dyskretnie odeszliśmy i zostawiliśmy naszego kierowcę sam na sam, w jego królestwie.

* * *
Przeczytaj także:
Wolny jak taczanka na stepie, czyli o Beduinach na pustyni
Wieloryby na pustyni
Karawana idzie dalej
Wszystkie posty związane z pustynią

środa, 6 stycznia 2010

6 stycznia - czas świętować Boże Narodzenie!

To nie pomyłka, bo choć Egipt jest krajem islamskim około 10 proc. jego mieszkańców stanowią chrześcijanie - głównie Koptowie. I właśnie dziś, podobnie jak prawosławni, rozpoczynają obchody Bożego Narodzenia. Nie czekają oni jednak na pierwszą gwiazdkę, aby rozpocząć wieczerzę, lecz spędzają 4 godziny na świątecznej mszy, która rozpoczyna się o ósmej wieczorem, a kończy o północy. Po mszy, wraz z rozpoczęciem nowego dnia kończy się przedświąteczny 43-dniowy (!) post i pomimo bardzo wczesnych godzin porannych (czy raczej bardzo późnych nocnych) można będzie zasiąść do świątecznego śniadania. Post zazwyczaj przerywa fata - ryż z chlebem, grzankami, octem i czosnkiem. Nie ma tutaj zwyczaju przygotowywania 12 potraw lub specjalnych dań tylko na tę okazję. Co ważne – wreszcie pojawia się mięso i inne potrawy, które były zabronione w okresie postu.

Post koptyjski, odpowiednik Adwentu, pierwotnie trwał 40 dni, ale ze względu na cud, jakiego dokonał Św. Szymon, który w X wieku siłą wiary przeniósł wzgórza Mokattam z Centrum Kairu na miejsce, gdzie stoją do dziś, dodano kolejne 3 dni postu ku jego czci. W czasie tych 43 dni Koptowie nie jedzą mięsa, kurczaków, jajek, mleka oraz przetworów mlecznych (np. masła). Oczywiście zadałam pytanie, czym żywią się w tym okresie: głównie warzywami i owocami morza. Ale ten post nie jest jeszcze taki trudny.

55 dni przed Wielkanocą Koptowie rozpoczynają kolejny post. Pierwszy tydzień stanowi niejako „przygotowanie do postu”, kolejne 40 dni jest na cześć Chrystusa, który modlił się i pościł na pustyni, a następnie post Wielkiego Tygodnia. W tym czasie Koptowie mogą spożywać wyłącznie warzywa, owoce i przetwory z różnego typu ziaren (żadnego mięsa, owoców morza, czy przetworów mlecznych).

I to nadal nie koniec. W zwykłe środy i piątki także należy przestrzegać postu. Łącznie daje to blisko 200 dni postu w roku.

Tak więc jeszcze dziś od godz. 15 do północy obowiązuje post ścisły (żadnego jedzenia), a później świąteczne śniadanie i prezenty pod choinką.
Wesołych Świąt!


Boże Narodzenie ma dla Koptów przede wszystkim wymiar duchowy i jest znacznie mniej komercyjne niż w Europie. Tylko nieliczne kościoły są udekorowane, a poza nimi w Dzielnicy Koptyjskiej w Kairze ozdób świątecznych ani choinek raczej nie uświadczysz, w przeciwieństwie do dzielnic, w których mieszkają obcokrajowcy.

* * *
Przeczytaj także:
Koptowie - potomkowie faraonów
Cud wiary na wzgórzach Mokkatam
Podziemne sanktuarium na wzgórzach Mokkatam

wtorek, 5 stycznia 2010

Wolny jak taczanka na stepie ...

... lub raczej jak Beduin na pustyni. Beduini od setek lat zamieszkują pustynie Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Niewielu z nich zajmuje się, jak nigdyś, hodowlą wielbłądów i kóz, i nie podążają już z karawanami, które zamienili na samochody terenowe, którymi wożą turystów.




Choć karawany na Zachodniej Pustyni w Egipcie należą już do rzadkości nadal można natknąć się na szkielety wielbłądów. Wielbłądy idą do końca swoich sił, aż padną ...

Niegdyś Beduini byli panami samych siebie – przemierzali pustynne szlaki z karawanami, lub ... napadali karawany, nie odpuszczając nawet tym zmierzającym do Mekki (!). Dziś ich wolność jest systematycznie ograniczana – na każdy wyjazd na pustynię trzeba uzyskać pozwolenie (odpłatnie oczywiście), a każdy check point na drodze między oazami rejestruje trasę przejazdu. Rząd zaludnia oazy budując domy i zakładając „ogrody”, które kawałek po kawałku zabierają Beduinom pustynię. Wydaje się, że takie niewielkie, w porównaniu z bezkresem pustyni, gospodarstwa, to nic szczególnego, ale tereny są grodzone i często znajdują się na szlakach uczęszczanych przez Beduinów od wieków. Kiedyś Beduini sami zasiedlali ziemię, którą teraz muszą kupować od rządu. A najgorsze jest to, że nie ma już mowy o więcej niż jednej nocy na pustyni bez eskorty policji ... A tego prawdziwy Beduin nie zdzierży! Tak więc i my spędziliśmy 3 dni i 2 noce na pustyni bez dodatkowego pasażera :)



Współcześni Beduini na Zachodniej Pustyni poruszają się na rowerach, motorach, ale szczególnie dumni są Ci, którzy posiadają samochody terenowe. Wielbłądy hodują głównie dla turystów lub na mięso. Zupełnie inni są Beduini zamieszkujący półwysep Synaj.

Muszę przyznać, że Beduini z Oazy Baharija są szczególnie kreatywni – kiedy turyści zaczęli przyjeżdżać na Białą Pustynię, początkowo mieszkańcy mieli kilka samochodów 4x4 i tylko jedną tablicę rejestracyjną, którą dzielili się między sobą. Nie zajęło wiele czasu, aby policjanci w sąsiadującej z Białą Pustynią Oazie Farafra zauważyli, że każdy przejeżdżający z Bahariji samochód ma tę samą rejestrację :)




Zachód słońca nad Oazą Baharija






Policjanci chcieli także, aby Bedunini z nimi współpracowali i donosili na kolegów. Po dobroci się nie udało, więc próbowano ich zmusić do współpracy. No cóż ... przyciśnięci do muru wymyślali różne niestworzone historie, które po sprawdzeniu nigdy nie okazały się prawdziwe.

Wolność ma dla Beduinów najwyższą wartość, więc nie sądzę, aby za dziesiątki czy nawet setki lat zasymilowali się z pracującymi tam policjantami. Nie dziwi mnie takie nastawienie do lokalnej policji, tym bardziej, że latem niemal na każdym posterunku na drodze między oazami mężczyźni na służbie prosili nas o wodę, herbatę lub żywność ...

Cdn ...

* * *
Przeczytaj także:
Wrócimy jutro, inshaAllah!
Czarna i Biała Pustynia
Wszystkie posty związane z pustynią