Pociąg snuje się pośród korowych pagórków, aż w końcu w oddali zaczynają ukazywać się budynki Marrakeszu. Potem te same budynki zaczynają przesuwać się za oknami wagonów, tyle że jedna rzecz pozostaje niezmienna – barwa. Wszystko, co zostało w Marrakeszu wzniesione ręką ludzką ma barwę ziemi, czyli brunatno-czerwoną. Co ciekawe taki kolor tutejszych budynków jest oficjalnie zatwierdzony przez lokalne władze i nikt nie ma prawa pomalować domu małego lub wielopiętrowego, urzędu czy meczetu na inny kolor. Nie wolno i już.
Drugi dominujący tu kolor to zieleń. Ilość parków, skwerów, trawników, i innych miejsc zieleni jest tu niezliczona. Sprawia to, że całe miasto składa się z trzech podstawowych barw: zieleni przyrody, brunatno-czerwonych budynków i wspaniałego błękitnego nieba.
Przyznam, że chyba jeszcze nigdy nie widziałem tak ciekawie urządzonego miasta – czasami wydaje się, że skwerów i parków jest tu wręcz za wiele, ale pewnie dzięki temu mieszkańcy czują się tu prawie jak w ogrodach Edenu. Przestrzeń pełna zieleni oddzielona jest od starego miasta pasami dawnych murów, za którymi ukryta jest Kasba i Madina. Obie części dawnego miasta pełne są wąskich i ruchliwych uliczek, które często są wypełnione po brzegi mieszaniną ludzi lokalnych i przyjezdnych. Oczywiście lokalni chcą sprzedać jak najwięcej swoich różności przyjezdnym, ale poza towarami na głównym placu Madiny sprzedaje się też wrażenia. Zaklinacze hipnotyzują swoje kobry, małpy z dziką radością wskakują turystom na głowy, akrobaci wyginają swoje ciała we wszystkie strony, aby potem stworzyć z tych ciał jakąś większą konstrukcję, ktoś obok gra w „trzy karty”, ktoś inny wyciska świeży sok owocowy lub sprzedaje daktyle, a jeśli ktoś ma problemy z uzębieniem to jest i sprzedawca protez, czyli sztucznych szczęk – można przymierzyć na miejscu. Ci którzy już mają czym gryźć, mogą kilka kroków dalej zakupić wszelkie możliwe potrawy poczynając od hot-dogów, a kończąc na wykwintnej kuchni francuskiej. Słowem mydło i powidło do kwadratu, a do tańca przygrywa kilkanaście kapel pustynno-podwórkowych.

"Łowienie" Coca-Coli
Podsumowując – trzeba to miasto zobaczyć, ponieważ tego nie opisałby nawet wspaniały radiowy sprawozdawca Tomasz Zimoch. Więc przybywajcie, oglądajcie i pamiętajcie, aby nie przepłacić za zabawę z wężem przewieszonym przez Waszą szyję albo skaczącą Wam po głowie małpę!

* * *
Przeczytaj także:
Rabat, czy to wciąż Afryka?
Casablanca, czyli tęsknota za Kairem
4 komentarze:
huraaaaa!!! dziekuje bardzo za posta, bo Maroko to moje wielkie, o ile nie najwieksze marzenie. i w tym roku chce je spelnic. tanie loty otworzyly z Edynburga loty do Marakeszu i tak bardzo sie ciesze z tego powodu.
a post niezwykle fascynujacy i malownicze zdjecia. dziekuje i pozdrawiam !
W Maroku w ogole sa miasta z "oficjalnie" nadanymi kolorami, a wynika to z tradycji i dostepnych w przeszlosci lokalnych srodkow budowlanych ;)
Niestety, nie pamietam, ktore miasto to jaki kolor :(
Doskonale napisane, zgadzam się w stu procentach - to miasto trzeba zobaczyć. Poczuć, powąchać, posłuchać i dotknąć też! :)
O Marakeszu marzę od dawna, jednak zawsze stawało coś na przeszkodzie i ostatecznie nadal tam nie dotarłam. Dziś, tak publicznie obiecuję sobie, że na wiosnę tam będę:) Świetny wpis:)
Prześlij komentarz